Oscary 2017- czerwony dywan, czyli festiwal tkanin


Jest taka noc w lutym, kiedy nie patrzy się na godzinę oglądając transmisję na komputerze. Udaje się wtedy, że poniedziałek jest jak niedziela i wcale nie trzeba wcześnie wstać. Później chodzi się ledwo żywym, ale co tam... Oskary są tylko raz w roku!
Kto wygra jest najbardziej wyczekiwaną tajemnicą, ale zaraz po niej wyjawia się pytanie: kto się w co ubierze?
I po to przeczesuję internety w poszukiwaniu transmisji online z czerwonego dywanu, bo tam też odbywa się gala. 
Co dominuje tego roku? Złoto, biel, parę pasteli, troszkę czerni i trzy czerwone przypadki. Dywan nie mieni się kolorami tęczy, stroje są raczej kolorystycznie stonowane. Mnie osobiście zachwycają najbardziej stroje klasyczne. Cała reszta zdaje się być podobna do siebie, ewidentnie gwiazdy zasugerowały się paroma trendami.
To co wklejam tutaj to mały skrót (skrót więc nie ma wszystkiego, ani nawet połowy), oparty na moich własnych gustach i skojarzeniach. 
A więc...
Klasyka, która obroni się sama zawsze :)
  



















Piękna Meryl:



















Przybyła Bella z Pięknej i Bestii:
Pół żartem, pół serio, możemy się
 śmiać, ale każda z kobiet lubi być księżniczką w sukni nie mieszczącej się w drzwiach :)
Czyż nie?
Ten moment kiedy chcesz zabrać ze sobą swój ogródek uprawiany na czarnoziemach:
W klimacie bajkowym, pastele i element baśni:




















A Justin Timberlake postanowił zabrać swojego Oscara:
Było dużo bieli:





Dakota w filmach prawie nieubrana, dziś ubrana od stóp do głów, tak jakbyśmy nie widzieli już wszystkiego:
I tematycznie w jednym stylu (bardzo dobrym stylu):
Niektórzy zrozumieli aż za mocno minimalizm:
Lub postanowili spełnić marzenia o sukni bez względu na okoliczności:

Jeśli chodzi o fryzury, to czasem najlepszą fryzurą jest jej brak:
Ale jakie by stroje nie było, dziś nie wygrywa moda, a sztuka. Świętujemy kreowanie marzeń i nagradzamy tych którzy od życia codziennego nas odrywają.
Całą ceremonię otwiera Jimmy Kimmel prawdziwie stwierdzając, że nie da się powiedzieć czegoś co pojedna wszystkich. Tak jak nie da się ubrać tak, aby wszystkim się podobało...

Czy 8 metrów kwadratowych wystarczy do życia?


Jakiś czas temu we Wrocławiu zbudowano budynek, w którym znajdują się same mikroapartamenty. Nazwa nie jest artystyczna, ani podchwytliwa, one naprawdę są mikro! Największa kawalerka ma 27 m kw, a najmniejsza 11,5 m kw. Pomyślałam, że to szaleństwo, że mój wynajmowany pokój jest metrażowo większy. Ogólnie przekonałam się w życiu, że jestem fanką przestrzeni, więc pomyślałam, że nikt tego nie kupi... Z ciekawości popatrzyłam na plan mieszkań- prawie wszystkie sprzedane! Szaleństwo w biały dzień. Oglądam dalej, otwieram wizualizacje i w głowie mi się nie mieści (już nawet w głowie się nie mieści co dopiero tam!) jak się tam zmieścić... Składane łóżka, składane krzesła. Jak rozłożysz jedno, zapomnij o drugim. Ciasno aż serce ściska.

Potem dostałam po własnym nosie, bo dziś siedzę i zachwycam się maleńkimi apartamentami. Może nie dokładnie tamtymi, bo wizualizacje są zimne i nowoczesno puste, ale metrażowo bardzo podobnymi.
Jak to się stało?

(wszystkie filmy są w języku angielskim, można to trochę obejść klikając opcję pod małym kołem zębatym: ustawienia-->napisy-->przetłumacz automatycznie i wybrać język)

Najpierw był film- Capitan Fantastic (bardzo gorąco polecam). I pytanie: czy my naprawdę potrzebujemy tak dużo do mieszkania? Jeśli spędzamy tyle czasu poza domem, czy na dworze, czy z przyjaciółmi, u rodziny, czy w pracy, to wielkość domu przestaje urastać do największych walorów... Tak, wymaga to życia poza domem, ale czy tak do końca stworzeni jesteśmy jako domatorzy? Pojawia się pytanie, a co jak mamy rodzinę? Wspomniany film wiele tu podpowie, ale pierwszy filmik, na który trafiłam w temacie maleńkich domów (ang. tiny houses) to dom małżeństwa z maleńkim dzieckiem:

Ma zaledwie 20 m kw. i da się żyć, nawet więcej: żyć naprawdę szczęśliwie! Powiecie- że to wynika ze stylu życia, takiego trochę hipisowskiego, w mocnym połączeniu z naturą. To chodźmy dalej:



Nowoczesny, stylowy, czysty, jasny dom, do tego na kółkach! Meble nie odbiegają od tych wstawianych do przestrzennych domów, jest nawet sentymentalne krzesło dziadka z odciskiem jego palców po malowaniu. Wejście na piętro przeznaczone do składowania rzeczy w postaci ścianki wspinaczkowej, wszędzie zaadoptowane stare euro palety. Mnóstwo pomysłów!
Inny przykład:


Znów mnóstwo pomysłów: zamknięta w szafie pralka, pomysłowy żyrandol. Maleńka przestrzeń zaadoptowana w bardzo indywidualny sposób.
Maleństwo zbudowane własnoręcznie:

I jeszcze jeden, w przepięknej lokalizacji, a jak się znudzi, można pojechać gdzie indziej. Czynsz w takim miejscu byłby ogromny, a tak jest tanio. Głośniki w ścianach i kuchnia podświetlana na niebiesko? Dlaczego nie- "wolnoć Tomku w swoim domku".

Na podsumowanie maleństwo, które ma 8 m kw. Nie tak urocze jak reszta i jak mówi właścicielka "rozciągnąć się można tylko w jednym kierunku- do góry", ale wciąż zaskakująco funkcjonalne.
I wspaniałe podsumowanie:
"-Co najbardziej lubisz w swoim domu?
-To, że ciągle wymaga ode mnie kreatywności. Próbujesz czy coś zadziała i jeśli nie wychodzi, próbuje inaczej"
Aż strach pomyśleć ile przestrzeni marnujemy, ile moglibyśmy tam zmieścić, lub jak sprytnie zorganizować swoje otoczenie. Fantastyczne jest to, że świetne pomysły na przestrzeń stały się popularne, wręcz modne i możemy tak bawić się czterema kątami;

A wszystko wsparte o jakże popularną dziś ideę minimalizmu, która upraszcza nam życie, pokazuje jak niewiele potrzebujemy i czyści otoczenie z miliona szpargałów, a co za tym idzie czyści umysł i pomaga organizować życie. Mniej miejsca to także mniej miejsca do zrobienia bałaganu, w tych maleństwach po prostu trzeba utrzymywać porządek! Serce ściska? Wręcz przeciwnie! Aż serce rośnie, bo w porządku  ma dużo więcej miejsca.
Czy udałoby Ci się dziś zamieszkać w takiej przestrzeni?

To na pewno potężne wyzwanie dla mnie, bo uwielbiam gromadzić "przydasie" i trudno rozstać mi się z ubraniami (gdzie Ci ludzie trzymają ubrania?!). Mimo to wiem, że wraz z nadchodzącą wiosną trzeba będzie je podjąć i wyczyścić szafy, żeby zmieściło się w nich więcej dobrych myśli i inspirujących planów:)


PS. Blog na trochę zamarł. Jego idea ciągle się zmienia i trochę blokuje to dalsze tworzenie. Więc zanim skończę spór z samą sobą o to co chcę tu zamieszczać, będę wrzucać to co znajdę i co uznam za wartościowe do przekazania/zachowania :) Zapraszam, choć nie potrafię zdefiniować konkretnie na co.

Odkopaliśmy złoty pociąg, ale jeszcze o tym nie wiemy


Wiele osób właśnie teraz śledzi każdy ruch szufli koparki (w tym ja!), uważnie obserwując i po cichu kibicując ekipie odkrywkowej. No może nie każdy ruch, a każdy wpis o wykopaliskach i wszelkie nowości. Chociaż AGH naukowo potępiło sprawę badając teren i stwierdzając, że nie ma tam ani tunelu ani pociągu, Ci którzy rozpętali tą walkę o skarb pozostali nieugięci i dopięli swego wjeżdżając na teren 16 sierpnia. I wtedy się zaczęło: siedzę na relacji i odświeżam co 15 minut czekając na nowinki... ale tak myślę, że my ten pociąg już odkopaliśmy. Chociaż to w sumie nie my, a odpowiedzialni za ten cały pozytywny chaos. Czy pod ziemią znajdziemy jakiś krótki skład, czy choćby tylko pozostałość szyn, swój pociąg już mamy, tylko chyba nie zdajemy sobie z tego sprawy.

Odkopany pociąg jest skarbem i ma wartość niemożliwą do wyrażenia w żadnej walucie. Niespotykana lokomotywa ciągnie za sobą co najmniej 5 wagoników:

1. Upór w spełnianiu marzeń

Jak wielu ludziom go dziś brakuje! Marzenia umierają na poziomie planów, czasem nawet cichych westchnień. Tworzymy je, ale odkładamy "na później" lub po prostu boimy się je spełniać, no bo co potem? Wymarzyć sobie coś nowego? Ale jak to tak?
Tymczasem marzeń powołaniem i ogromnym pragnieniem jest się spełnić. I właśnie teraz na naszych oczach ktoś spełnia swoje, a w nas porusza to cienką strunę: skoro on potrafił, to być może ja też?

2. Siłę przebicia się przez papierologię i miliony zakazów prawnych.

W dzisiejszych czasach w Polsce biurokracja blokuje mnóstwo inicjatyw. Jeśli ktoś ma zapał, coś rozpocznie to niestety są duże szanse, że utknie na poziomie pozwoleń. Szczególnie problem ten dotyczy inicjatyw nietypowych, których urzędnicy jeszcze nie obwarowali, a które próbują zblokować tymi przepisami, które są.
Poszukiwania pociągu pokazują jednak, że można wszystko załatwić, chociaż trwało to rok, to da się. To przykład świecący jak maleńkie światełko w tunelu (być może kolejowym!) ludzkich zniechęceń.

3. Odwagę działania.

Okazało się, najzwyczajniej w świecie, że da się coś zrobić. Coś przedsięwziąć, doprowadzić do akcji i zadziałać. Nie siedzieć z boku i komentować, nie gdybać latami o wielkich czynach, tylko tu i teraz wziąć się do roboty. Poszukać kontaktów, zrobić szum i zaangażować innych. Czy słusznie czy nie, to się okaże, ale za moc działania należy się poszukiwaczom medal. To ogromna lekcja dla wszystkich (taki trochę kop w ogon kulony pod sobą): weź zrób coś w końcu!

4. Zaspokojenie potrzeby szukania skarbów, dla tych co nie mają jak ich szukać.

Myślę, że liczne bajki i historie w każdym z nas zasiały ziarenko potrzeby szukania skarbu. Czy będzie to stary list, złoty pierścionek, wytarta pocztówka, czy stara waluta, każdy skarb cieszy serce ogromnie. I potrzebujemy raz na jakiś czas coś znaleźć, jedni mniej, drudzy bardziej. Dla wielu osób śledzenie wykopów jest jak odkopywanie skarbu samemu i niech tak zostanie. Za rozbudzenie ciekawości, próbę rozwikłania intrygi już teraz odkrywcom należy się medlal.

5. Odkrycie Dolnego Śląska i uratowanie Wałbrzycha.

Jeśli kiedykolwiek słyszeliście coś o Wałbrzychu, to na pewno nie było to nic dobrego. Tak się nam w pamięci utarło, że jest to miasto brzydkie, zanieczyszczone przez liczne kopalnie znane ze swojego upadku przemysłowego. Jeśli każde miasto można wypromować od zera, to Wałbrzych startuje z poziomu minus 10. Tam nawet sami mieszkańcy nie widzą nadziei dla miasta.
To jak ogromną robotę wykonały już same spekulacje o skarbie widzi każdy. Wałbrzych zyskał nową markę, którą dobrze podchwycił, rozgłos światowy, a wreszcie szanse na opowiedzenie ludziom dobrej historii tego miejsca, bo chociaż przemysł upadł, to tajemnice zostały, jak nie ta o pociagu to dziesiątki innych. Miasto beznadziei dostało swój nowy początek i samo to jest już ogromnym skarbem.

Jeśli słychać o Wałbrzychu na świecie, to słychać i o Polsce i o Dolnym Śląsku. Trzeba przyznać, że województwo mamy piękne, a tajemnice poukrywane na każdym kroku tylko dodają smaku. Rozgłos i reklama idą ze sobą w parze, przynosząc rzesze turystów. Nawet jeśli wykopaliska okażą się fiaskiem, my już zyskaliśmy krocie.

Można też usiąść popatrzeć na to wszystko, odkrywców potępić, sprawę wyśmiać. Bo wykopy są niedokładne, bo nic konkretnego nie znajdują, bo to wszyscy wariaci.
Tylko po co nam na każdym kroku tyle zawiści i racjonalizacji.


Pociąg pozostaje skarbem (i ten fizyczny, i ten opisany tutaj), a czy my pozwolimy sobie go odkryć i docenić dobro już wypływające z tej historii, zależy tylko od nas.




Jesteś piękna! Dlaczego w to nie wierzysz?


Kobieta od zarania wieków jest i cudem i tajemnicą. Nie wiadomo czym bardziej. Dlaczego cudem to chyba każdy interpretuje inaczej. Tajemnicą, bo tak naprawdę nikt na ziemi zrozumieć jej nie może, nawet ona sama. Obok złożonej psychiki, ogromnej zdolności do empatii, wrodzonego instynktu matczynego, siódmego zmysłu został nam kobietom dany cud przekazywania życia. Nie tylko tego fizycznego, ale też duchowego. Rozjaśniamy wnętrza, wprowadzamy przeżycia, jesteśmy bezwzględne wobec szarości życia i ubarwiamy otoczenie.

Skąd więc bierze się w nas ogromny ból i choćby cień niepewności co do naszej piękności? Dlaczego widzimy się w tak ciemnych barwach? Dlaczego krytykujemy siebie same tak surowo? Często to nie otoczenie nas ocenia, a my same jesteśmy najgorszymi krytykami.
Mało się o nas dzisiaj mówi tak jak powinno. Wyretuszowane reklamy i społeczeństwo (też wyretuszowane) jak mantrę powtarza nam, że jesteśmy "nie dość..." "za mało..." albo "za bardzo...". I tak, gdzieś w odmętach duszy zasiano nam niepewność, ogromny niepokój o nasze piękno, a przecież je mamy. Nie na twarzy, nie w rozmiarze, ani stroju. I Bogu dzięki! Bo to wszystko się zmieni, twarz się pomarszczy, rozmiar się zwiększy bądź zmaleje, a strój podrze. Piękno zostanie.

Proponuję tutaj, teraz, podróż przez zaledwie 6 filmików. Nie musisz ich oglądać na raz, ale upewnij się żeby kiedyś obejrzeć wszystkie, bo każdy mówi o czymś ważnym. Poruszają kwestię dla nas bolesne i wiele dają do myślenia:

Genialne doświadczenie DOVE, poproszono kobiety o opisanie siebie i rysowano portret na postawie tego co mówiły, następnie poproszono obcą osobę o opisanie tych samych kobiet i narysowano drugi portret. Rysunki okazały się zupełnie różne... Same dla siebie jesteśmy najbardziej surowymi krytykami.
Gdyby Photoshop istniał w życiu ile byśmy zmieniły? Czy dalej wyglądałybyśmy jak my?

Filmik bazujący na komentarzach ludzi, którzy zawsze będą niezadowoleni. 

I coś z TED'a- ogromnej skarbnicy motywacji, ciekawostek, perełek, wiedzy niebanalnej i niepopularnej, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Tutaj poruszająca historia Cameron Russel, która odkrywa tajemnice modelingu.
Sama nie przepadam za coachami i motywacyjnymi mowami wykrzykiwanymi na scenach, spotkaniach i wiecach, ale ta ma coś w sobie. Coś co pozwala chociaż na chwilę przypomnieć sobie kim się jest.

Dove jest mistrzem w tych filmikach, ogromne brawa dla nich za markę z przesłaniem!
Jeśli miałabyś określić siebie, które słowo być wybrała: przeciętna czy piękna?

Parę słów komentarza: tak naprawdę szukając tych filmików i gromadząc je, robiłam też to dla siebie. Nie po to żeby komukolwiek udowadniać bycie lepszym (bardzo daleko mi do feministki), ale żeby pamiętać, że iskierki życia w oczach nie będą płonąć, bez dokładania do wewnętrznego ogniska przekonania o byciu pięknym. Ta prawda "jesteś piękna" jest odporna nawet na najlepszą pamięć ludzką i trzeba ją sobie (albo nam wszystkim) nieustannie przypominać (tutaj także apel do Panów).


Skarby, skarby wszędzie!



Chcieliście kiedyś znaleźć skarb? Ja bardzo!

W czasach maleńkości po prostu brałam stare kartki i udawałam, że są to mapy prowadzące do skarbów. Potem łaziłam po pokoju odkrywając zapomniane miśki lub te najbrudniejsze zakątki od których uciekałam posyłając je w niepamięć. Właściwie to zawsze zaczynało się od tych wszystkich filmów przygodowych i od seriali w których dzieciaki błąkały się po starych domach dziadków wyjeżdżając na wieś. Dziwnym trafem zawsze odkrywały w nich jakąś tajemnicę, a ja siedziałam przed ekranem przeżywając i szukając skarbów  razem z nimi. Trafił mi się taki dom w dzieciństwie i chociaż nie krył żadnych tajemnic to stał się kultowy, ale o nim kiedy indziej... W końcu trzeba było zmierzyć się z prawdą, że stare kartki, czy książki są po prostu stare i chociaż ich historia jest a pewno ciekawa niekoniecznie doprowadzą mnie do skarbów.

I właśnie wtedy kiedy oczekiwania opadły i nadzieje wypłowiały nadeszła era Kodu Leonarda da Vinci. Gdzieś mi się to pałętało cały czas, bo to książkę na DKK (dyskusyjnym klubie książki) czytaliśmy, to wyszła taka gra z milionem zagadek (raj, ach raj!), a to film wyszedł i wszyscy tylko to oglądali, wiec ja też (fakt, że muzykę napisał Hans Zimmer tylko dołożył do ognia uwielbienia).
Tam to już nie był banał, taki z mapą i chodzeniem po szlaku, a poważny świat zagadek z szanujacymi się łamaczami szyfrów i poszukiwaczami o umysłach przejrzystych jak źródła Nowej Zelandii. Ze względu na wiek pozostawało mi już tylko uwielbienie tajemnic i kibicowanie serii książek, bo udawanie posiadania map mi już nie wypadało.

Znów w momencie rezygnacji tak rozległej, że się po prostu przyzwyczaiłam do przewidywalności życia (na poziomie sekretów, nie codziennych wydarzeń oczywiście!) przypadkiem na spacerze we Wrocławiu kolega pokazał mi skrytkę. Nie było tam złota ni srebra... ale o "bogactwie" skarbu nie to decyduje. Okazuje się, że jest cały system, który pozwala na odkrywanie skarbów. Ba! Nawet swój skarb można schować.

Mowa o genialnej zabawie jaką jest geocatching. Szczegóły można zaleźć na stronach www.geocatching.com i www.geochatching.pl .
Do zabawy potrzebne jest:
-konto, które jest bezpłatne, ale można poszaleć i zainwestować też w wersję premium
-GPS, czyli albo specjalne urządzenie odczytujące współrzędne (zabawa jest dość stara i kiedyś nie było telefonów z bajerami), bądź telefon, który jeśli nie ma GPSa to chociaż połączenie z internetem. Na upartego nie potrzeba żadnej z tych rzeczy bo można i mapę z internetu wydrukować.
-umysł poszukiwacza- wbrew pozorom to nie banał, bo na skrytce można stać, a jej nie widzieć, z czasem geoślepota ustępuje i człowiek uczy się gdzie mogą być skrytki
-trochę czasu, bo skrytki są wszędzie na świecie i jest ich dużo

Jak to przebiega?
Mamy mapę, na której pokazane jest umiejscowienie skrytek, każda skrytka ma swoją "podstronę" na której są jej dane, współrzędne, zakodowana podpowiedź, opis tego co jest obok, możliwość zarejestrowania jej odwiedzenia i podgląd na odwiedziny innych. Odczytujemy dokładne miejsce gdzie znajduje się kesz i... szukamy. Ważne żeby nie robić tego na oczach "mugoli", bo mogą zniszczyć skrytkę. Geocatching ma też aplikację na telefon, żeby było jeszcze prościej i wygodniej :)


Jak to się zaczęło?
Ktoś kiedyś włożył drobne przedmioty do wiaderka, postawił je w środku lasu i zostawił jego współrzędne. Umieścił je na forum i tak... zaczęła się zabawa. Powstał portal, ludzie pochowali kesze i teraz wszyscy latamy jak banda szaleńców rozglądając się czy nikt nie patrzy i grzebiąc w różnych miejscach (ale jakie to są przeżycia!). Nie ukrywamy skarbów, jedynie kartkę, żeby się podpisać, że znaleźliśmy skrytkę, czasem są drobne przedmioty, które można zabrać, ale trzeba zostawić coś o równej wartości. Przez to, że geocatching jest wszędzie na świecie, często szukanie sprowadza się po prostu do zwiedzania ciekawych miejsc. We Wrocławiu skrytki często opisują dawne historie miejsc w których właśnie się stoi (np. placu Grunwaldzkiego, Panoramy Racławickiej itp). Nie dość, że fajne to jeszcze rozwijające!

Można się wzbraniać, że to głupota, że żadnych nagród nie ma, ale... po prawdzie, jak raz zaczniesz szukać to już nie przestaniesz. Mnie wciągnęło strasznie!

  

Z obiektywem w stolicy.

Panie i Panowie mam zaszczyt przedstawić: stolica- Warszawa. Wielu z nas tam już było, wszystko zwiedzało i ogolnie nie ma szału. Ja też nie pierwszy raz się tam błąkałam, ale za każdym razem jest inaczej i właśnie ten unikalny smak tego razu na zdjęciach ze sobą przywiozłam. Pogoda raczej nie dopisała (tak szczerze to dopisała, ale w dniu kiedy nie robiłam zdjęć), widoków nieziemskich nie było, ale jakiś taki smak i swoj specyficzny klimat wyszedł.

Jak zawsze zabiegana, z siecią komunikacji miejskiej dużo większą i trudniejszą niż Wrocław. Z oddalonymi od siebie o długie kilometry atrakcjami. Przereklamowana lub wręcz zupełnie niereklamowana, trochę nijaka, bez jakiegoś wspaniałego symbolu czy motywu (mimo tak wielu genialnych kadydatów). Trochę tak jakby stolicą została z przypadku i do dziś z zaskoczenia się nie otrząsnęła i nie wykorzystała sytuacji.
Ot taka Warszawa.











Powroty.


Powroty są zawsze piękne. 
Powroty mają to "coś". 
Dlatego warto wracać, 
choć było już bardzo dość.

Jak kropla wody do morza,
kilometrami hen gna,
Tak ja wracam z daleka,
ile razy się da.

Do pięknych miejsc życia,
historii tkanych jak z nut
i wspomnień gromadzonych 
przez piękny życia trud.

Aby lepiej pamiętać,
rozkładać życie na części,
spisywać przemyślenia
i marzeń gęste treści.

Więc znów od dziś zaczynam,
myślami zapełniać strony,
tym razem trochę inaczej,
by inne zebrać plony

We wspólną podróż wyruszmy
zwiedzić umysłu korytarze,
być może także niejeden 
górski szczyt się ukaże.

Pośród podróży dalekich,
zdjęć zachwycających
doceńmy razem tę podróż
pełną zachwytów fajtających



*w ostatniej linijce słownik rymów zawiódł... Chociaż, czasem czuje jak moje życie fajta mi  w najmniej spodziewanych momentach.

Tak, wracam znów na bloga, pisać i marzyć. A co.

Ważne adresy świąteczne, czyli gdzie mieszka Ten co sponsoruje święta...


Kiedy już pierwsza gwiazdka błyśnie i spróbujemy wszystkich potraw jakie znajdą się na stole przychodzi moment, na który czekamy najbardziej, czyli prezenty. Często zanim znajdą się one nawet w fazie pomysłu najpierw spisane lecą w kopercie do Mikołaja. I nie ukrywajmy, ale to on staje się sponsorem świątecznych niespodzianek. Skoro są listy, to musi być adresat, skoro jest adresat to musi gdzieś mieszkać. Więc gdzie mieszka ten, który jest odpowiedzialny za święta?

Wbrew pozorom z tym miejscem wcale nie jest tam łatwo. W latach 20-tych ubiegłego wieku Fiński redaktor zdradził adres zamieszkania podając wzgórze Korvatunturi, leżące w Laponii. Wg niego, to właśnie tam zamieszkał święty, gdyż wzgórze (nazwa Góra-Ucho) przypomina kształtem ucho i posiada cudowne właściwości nasłuchowe. Dzięki temu można usłyszeć prośby i życzenia dzieci z całego świata. Ponadto i renifery mają lepsze warunki i więcej paszy niż na biegunie północnym. Historia ta spowodowała, że do pobliskiego urzędu pocztowego o niezwykłym kodzie FIN-99999 zaczęły napływać tysiące listów.

Wzgórze Korwantunturi

Po II Wojnie Światowej Mikołaja "przeprowadzono" ponieważ wzgórza znalazły się przy granicy fińsko-rosyjskiej. Od tamtego czasu meldunek wskazuje na stolicę Laponii (części Finlandii)- Rovaniemi. Mieszka tam 58 tys. mieszkańców.
Rovaniemi na mapie
Oficjalny adres przedstawia się tak:
Santa Claus, 
Arctic Circle 
96930 Rovaniemi 
Finlandia

Mikołaj nie byłby na czasie nie posiadając swojej strony internetowej więc skontaktować się można takze tą drogą: www.santaclaus.fi

Istnieją także "zamiejscowe" ośrodki prezentowej centrali. Polska ma swój i tutaj z wielkim zdziwieniem odkrywam, że znajduje się on niewiele ponad 10 km od Ząbkowic Śląskich!
Podobno (bo nie sprawdzałam, a na pewno zrobię to za rok!) w Srebrnej Górze od kilku lat działa Biuro Świętego Mikołaja. Miejsce nieprzypadkowe, bo tuż obok znajduje się wieś Mikołajów, być może jest tam rezydencja letnia...

Adres Mikołaja w Polsce: 
Biuro Listów do Świętego Mikołaja 
Polska Wioska Świętego Mikołaja 
Przystanek Mikołajów 
57-215 Srebrna Góra

Ze względu na szybkość przemieszczania się, Święty ma jeszcze dwa adresy Norweskie oraz jeden Niemiecki. Nie ma się co dziwić, to światowy biznesmen.

Ale tak naprawdę w te święta powinien obchodzić nas tylko jeden adres. Tylko jeden jest słuszny, a jego Właściciel (choć to zameldowanie tymczasowe) jest jedynym, prawdziwym Sprawcą świąt.
Mianowicie chodzi o maleńką stajenkę, na której miejscu dziś wznosi się potężna świątynia (najdłużej nieprzerwanie działający kościół na świecie). Znajduje się w Betlejem.
Betlejem na mapie
Dziś to miejsce wygląda zupełnie inaczej, ale nie traci swojej symboliki. To najsłynniejszy "inkubator" świata, który dzierżawił sam Bóg. Dzięki tym narodzinom dziś dajemy sobie prezenty w święta, bo tak naprawdę solenizant jest jeden, ale jest w każdym z nas... dlatego najbliższym wręczamy podarunki. Wypatrujemy pierwszej gwiazdy, tak jak idący do Jezusa Królowie z daleka (oni wystartowali już wtedy, a doszli dopiero parę dni później). I świętujemy Jego urodziny, warto o tym pamiętać, bo niezaproszenie solenizanta na Jego własną imprezę, to taki średnio kulturalny pomysł...

Więc w te święta zamiast wypatrywać sań z Północy popatrzmy daleko na Południe, bo to tam dzieją się cuda. Zaprośmy Solenizanta i przeżyjmy je w atmosferze ciepła i życzliwości, wśród rodziny. A być może któregoś dnia dojedziemy do Betlejem, żeby samemu odwiedzić to miejsce gdzie narodził się Bóg, tego wam i sobie życzę.