#2 Autostopu piękno wszelakie
Wysiadłyśmy na stacji gdzieś pod
Dortmundem i przywitał nas deszcz. Ogarnęłyśmy się,
dopakowałyśmy i poszłyśmy łapać na wylotówkę ze stacji. Ja w
czerwonej deszczówce, Inga w niebieskiej, jednego mogłyśmy być
pewne- było nas widać. Tylko godzina była mało sprzyjająca bo
niewiele samochodów wyjeżdżało ze stacji, było koło 6.
Zawsze ciężko jest zacząć, jak już
się jedzie i łapie kolejne auto danego dnia, to wychodzi to
zupełnie naturalnie, ale start nie jest łatwy. Bo dlaczego Ci
ludzie mieliby nas w ogóle zabrać? Dlaczego mieliby okazać nam
dobroć? Jadą do swojego celu, zajęci swoimi sprawami, po co
mieliby kogoś zapraszać w swoje życie, chociażby na chwile...
Razem z nami, kawałek dalej stopa
łapie kobieta. Ubrana zbyt elegancko jak na stopa, ale wciąż nie
wyzywająco, ma małą torbę. Chwilę później poddaje się i idzie
pytać każdego kierowce tira. Wydaje nam się, że właśnie zaczyna
dzień pracy...
Ostatecznie zabiera nas Niemiec,
przedstawiciel firmy produkującej buty, jedzie na spotkanie pokazać
towar. Opowiadamy o Taize i ku naszemu zaskoczeniu kojarzy to
miejsce! Mówi, że jest katolikiem i opowiada o swojej wspólnocie.
Jedzie niedaleko, ale nam po drodze, niestety tam gdzie powinien nas
wysadzić leje rzęsisty deszcz.
„Spieszycie się? Jak nie, to zabiorę was ze sobą, a potem wysadzę bliżej tam gdzie powinnyście być. Spotkanie potrwa tylko pół godziny”No pewnie, że jedziemy! Okazuje się, że spotkanie ma w maleńkiej mieścince, nad której rynkiem na stromym zboczu pnie się winnica.
Właściwie winnice są wszędzie dookoła, a restauracje mają na dachach ogromne beczki z których rozlewają wino. Pierwszy raz w życiu widzimy winnicę, nawet nie zauważamy jak długo go nie ma, po prostu patrzymy.
Wraca i zabiera nas specjalnie na górę,
żeby pokazać panoramę miasteczka, wyciągamy aparaty żeby
uchwycić widok, a on staje na środku ronda, akurat tam najlepiej
było widać :) W drodze na autostradę zatrzymujemy się w polu.
„-Jak tu jesteśmy musicie mieć zdjęcie w winnicy!”.Próbujemy niedojrzałego jeszcze winogrona, robimy zdjęcia i jedziemy dalej. Bierzemy od niego e-mail- wyślemy zdjęcia z podróży.
Pusty parking i ja- sytuacja prawie beznadziejna |
„-Cała Europa tam tankuje, mają najtańsze paliwo!”Wysadzają nas na ogromnej stacji i jadą dalej.
Jest dobrze, stoi trochę tirów, jeżdżą samochody, jak dobrze pójdzie zaraz będziemy we Francji. Jak tylko kończymy jeść stacja pustoszeje, nic nie jedzie, idziemy do tria na polskich rejestracjach.
Nie może nas zabrać, nie ma
zlecenia, ale może kawę wypijemy? Cieszę się, że Inga poznaje
gościnność polskich tirowców, bo jest bardzo charakterystyczna:
kawę zawsze zrobią :)
Kawa w tirze- najlepiej:) |
Sprawdzamy mapy na googlach, też
zabieramy meila żeby podrzucić wspomnienia.
„-Nie boicie się? Ja bym się bał! Chociaż we dwie to zawsze raźniej, raz wiozłem dziewczynę, jechała sama, przerażona była, bo raz źle wsiadła i musiała uciekać.”W życiu nie pojechałybyśmy same...
Kierowca pyta przez radio czy ktoś by
nas nie zabrał, ale nikt nie jedzie na Francję. Wysiadamy i łapiemy
na wylocie z parkingu. Jakiś czas później widzę, że cały czas
wywołuje kierowców przez radio, co tłumaczy czemu każdy tir
przejeżdżając trąbi na nas, chyba chcieli nam dać znać że
wiedzą o nas czy coś...
Ostatnie zdjęcie w Niemczech |
„-Zauważyłaś że ilekroć coś jemy wszyscy wyjeżdżają ze stacji?! Następnym razem łapiemy od razu”
Pogoda jest kapryśna, wieje mocny
wiatr, który przegania chmury, co chwile pada i pali słońce na
zmianę, płaszcze wyciągamy z 8 razy, zawsze za późno. Mamy dość,
decydujemy się odpuścić Paryż, jedziemy prosto do Taize. To na
południu, przynajmniej będzie ciepło.
Łapiemy długo stopa, nikt nie jedzie
w kierunku Lionu, albo nie chcą zabrać. Doczepia się do nas
kierowca tira, chyba z Włoch, nie ma miejsca, nie jedzie w naszą
stronę, ale stoi obok nas, a mi w rozmówkach co chwile miga pytanie
„Czego Pan tu szuka?”. W końcu odchodzi. Zabiera nas Belg,
jedzie bardzo daleko, aż do Dijon. Mówi piękną angielszczyzną i
po drodze opowiada o okolicy.
Śpimy
na zmianę z Ingą, najpierw ona z tyłu, potem zamieniamy się
miejscami. Wysiadamy, znów ogromna stacja, czuć, że jesteśmy dużo
niżej- jest bardzo ciepło. Łapiemy od razu w beznadziejnym
miejscu, ale obie stwierdzamy: jak będą chcieli zabiorą i stąd. I
mamy racje, łapiemy Francuza, który obraża się kiedy pytamy go o
to czy mówi w innym języku niż francuski. Zero zrozumienia,
napisał że podwiezie nas 50 km, nie mam pojęcia czy w dobrą
stronę. Wysiadamy już za autostradą, tuż przed wjazdem na nią,
jesteśmy w Baune. Nikt nas nie chce zabrać dalej autostradą. Obok jest tylko parking i toaleta, zero cywilizacji. Utknęłyśmy.
Jesteśmy dość blisko celu, wypadałoby znaleźć drogi krajowe. Idziemy do McDonalda, fakt, że od tyłu, ale płotu to się nie spodziewałyśmy... Kto ogradza McDonalda?! Przerzucamy plecaki, Inga przecenia płot który ugina się i sprowadza ją na ziemię :D Sprawdzamy jakie inne przekąski mają Francuzi i idziemy łapać gdzieś na drogę. Jest wieczór, trzeba koniecznie coś znaleźć.
Sam zaczepia nas młody Francuz- Alexis. Musimy wyglądać niewyraźnie. Zrobioną roboczo mapą porozumiewamy się gdzie chcemy dotrzeć.
Zabiera nas w kierunku Chalon-sur-Saone i wysadza przy
hotelu w razie jakbyśmy nie złapały nic. W duchu się śmiejemy,
przecież mamy tylko 20 euro...
„-Tutaj była Joanna D'arc, kojarzycie? A tutaj przebiegał front drugiej wojny światowej, dlatego wszędzie są kartonowe figury żołnierzy, mnóstwo ludzi zginęło...”Opowiada trochę o Francji, tłumaczy numery na francuskich rejestracjach.
„-To numery regionu, np. centrum Paryża to 75, a okolice, to od 92 do 96. Jest taka pijacka gra, wywołuje się numer, trzeba go odwrócić i powiedzieć jaki to region, kto zgadnie- pije. Wierzcie lub nie, nigdy nie piłem alkoholu.”
Baune, wtedy nie wiedziałyśmy, że jeszcze tam wrócimy... |
Jesteśmy dość blisko celu, wypadałoby znaleźć drogi krajowe. Idziemy do McDonalda, fakt, że od tyłu, ale płotu to się nie spodziewałyśmy... Kto ogradza McDonalda?! Przerzucamy plecaki, Inga przecenia płot który ugina się i sprowadza ją na ziemię :D Sprawdzamy jakie inne przekąski mają Francuzi i idziemy łapać gdzieś na drogę. Jest wieczór, trzeba koniecznie coś znaleźć.
Sam zaczepia nas młody Francuz- Alexis. Musimy wyglądać niewyraźnie. Zrobioną roboczo mapą porozumiewamy się gdzie chcemy dotrzeć.
Genialny pomysł Ingi, mapa sprawdzała się doskonale! |
Idziemy sporo pieszo, ale okazuje się,
że kawałek dalej na zatoczce zatrzymał się dla nas samochód.
Młody Cygan (miał może z 16 lat!) ubrany w nienaganną koszulę,
ze złotym zegarkiem i sygnetem na ręce zabierze nas na wyjazdówkę
w stronę Tourne. Nie mamy wyjścia- wsiadamy i przygniata nas fala
jego perfum, właściwie nie fala, lawina. Ruszamy, coś uparcie
stuka, auto ledwo jedzie.
„Nie dojedziemy, rozsypiemy się po
drodze, no nie dojedziemy!” mam w myślach, chyba z wrażenia
zapomniałam się modlić- co mam w zwyczaju jak ktoś jest
podejrzany. Próbuję go zagadać, ale słabo mówi po angielsku.
Cały czas rozmawia przez telefon, rozumiem co 6 słowo i wiem że
mówi o nas- co mnie jeszcze bardziej przeraża. „Sprzeda nas na
kawałki, okraść nawet nie ma z czego przecież...”
Okazuje się, że wysadza nas idealnie,
a na parkingu czeka na niego kolega i razem jadą dalej. Dostajemy po
nosie, lekcja tolerancji i wiary w ludzi, bo jak się okazuje marnie
z tym u nas, nie mógł nas lepiej podwieźć!
Ostatnia prosta, jest ciemno, idziemy
poboczem, wątpimy że ktoś się zatrzyma, ale nie widzimy miejsca
na rozłożenie namiotu... Chcemy dotrzeć do Tourne i koniec.
„-Myślisz, że tu umrzemy?
-Głupio by było, być tak blisko Taize i umrzeć, chociaż tam dojedźmy.”
Zabiera nas busikiem chłopak wracający
z festynu dobroczynnego, wraca po 3 dniach zmęczony, dziękujemy, że
się zatrzymał
„Nie ma sprawy, to po drodze, przecież i tak jadę.”
W Tourne szukamy miejsca do spania,
jest koło 23, Inga chce zapytać czy mogłybyśmy spać u kogoś w
ogrodzie, ale chyba nikt nam nie zaufa tak późno. Dochodzimy do
znaku kempingu idziemy w tamtą stronę, ale to dużo za daleko, nie
mamy siły. Jesteśmy koło rzeki. Pytam jakiegoś chłopaka, czy
jakbyśmy tam spały to policja nas nie zgarnie. Rozmowa jest
zabawna, bo on pisze w komórce, po francusku, tłumaczy na
angielski, ja odpowiadam po angielsku (dzięki Ci translatorze
Google!). Rozumie, że potrzebujemy tylko miejsca do spania, bo
wszystko mamy.
„To ja was zabiorę, znam ciche, spokojne miejsce, z tamtej strony rzeki”
Jest 23, jakiś kolo w moim wieku chce
mnie zabrać w ciche spokojne miejsce... nooo nie. Zapalają mi się
wszystkie lampi kontrolne.
„Dzięki, my w sumie już zmęczone jesteśmy, położymy się, tu jest ok”.
Tej nocy śpimy bez namiotu, bałam się
go tam rozkładać, a noc jest ciepła. Indze bardzo nie podoba się
ten pomysł, ale przekonuje ją że szybciej się obudzi i usłyszy
zagrożenie w ten sposób. W sumie jest pięknie, niebo pełne
gwiazd, bez chmur, obok spokojna rzeka, niedaleko duży most
oświetlony, śpimy pod parasolem wierzby. Tylko trochę nad nami
jakaś impreza na parkingu, ale taka jest cena spania w centrum. Zasypiam z gazem w ręce, co i tak jest bezcelowe, bo za każdym razem kiedy się budzę okazuje się że mi wypada.
W takich okolicach się śpi milordzie! |
Prawie po królewsku :) |
Ale fajnie też bym tak chciała ^.
OdpowiedzUsuńZ Dortmundu do mnie jest jakieś 106 km mogłyście wpaść na kawe haha :D
Mapa jest mega :D
Czekam na więcej :)
Pozdrowionka Żelka ^.^
106? Toż to rzut kamieniem ;P Zapamiętam na przyszłość i jak tylko się da, wpadnę koniecznie!
UsuńJak ja zazdroszczę! Śmiać mi sie chciało z tego "chyba rozpoczyna swój dzień pracy" xD i z tego że ten chłopak znał ciche, spokojne miejsce do spania i chciał je wam pokazać xD oooj przygody! Gratuluję Wam odwagi! Świetna lekcja życia: pozory często mylą, jak mialyscie okazję się przekonać jadąc z tym cyganem :) pozdrawiam :) Maja
OdpowiedzUsuńZ tymi pozorami to ogromna racja! Jeszcze niejeden kierowca taki się trafił... :)
Usuń