Przepis na udane święta

1.12.15 Natalia Dżunik 0 Comments


Przepisy kuchenne dzielą się na te zwykłe i te trochę magiczne. Te zwykłe czas przygotowania potrawy zamykają maksymalnie w paru godzinach, te niezwykłe ciągną się dniami i przywodzą na myśl tajemnicze zaklęcia... Uwielbiam czytać, że mięso musi moczyć się w occie dwa dni po czym jeszcze całą noc leżakować w przyprawach, że nalewkę zlewa się po 20 dniach, a w międzyczasie dodaje 20 liści wiśni (dlaczego tak dokładnie 20?!). Im dłużej coś się przygotowuje tym ważniejsze, smaczniejsze, a na pewno bardziej wyczekane to się wydaje. Tak naprawdę już czekanie dodaje smaku, nawet jeśli to tylko psychologiczna pułapka to ciężko zaprzeczyć, że działa.

Boże Narodzenie to świąta niebanalne. Przede wszystkim pięknie oprawione, zarówno dekoracjami, muzyką czy potrawami. Pora roku też im sprzyja, bo szybko zapadające wieczory rozświetlane są dziesiątkami światełek, co dodaje klimatu. Nie ma drugich tak klimatycznych świąt, zapewne dlatego tak je uwielbiamy...
Do tak ważnego i pięknie celebrowanego czasu warto się przygotować. Stąd mój autorski przepis na to, żeby świeta były jeszcze bogatsze w treści i przeżycia. To składniki przeze mnie przetestowane i zatwierdzone jako działające, więc z całego serca je polecam.

1. Pierniki
U mnie w domu istnieje tradycja, że powolne przygotowania do świąt startują razem z pieczeniem pierników. Dlaczego? Bo dzieje się to zawsze w okolicach pierwszego weekendu grudnia, ponieważ pierniki muszą swoje postać żeby zmięknąć. Niby zwykłe wydarzenie, a tak naprawdę rytuał. Pieczenie trwa sporą część popołudnia i angażuje wszystkich, choć tak praktycznie nie ma takiej potrzeby, ale każdy ma w tym jakąś swój udział. I nie chodzi tutaj tylko o efekt kulinarny, a przede wszystkim o tą wspólnotę przy pracy, celebrację czynności i symboliczną wymowę wydarzenia. Od tego momentu wiadomo, że czekamy na święta. Gdzieś w domu unosi się dyskretnie korzenny zapach, bo pierniki schowane (żeby nikt ich nie podjadał) czekają na swoje wielkie wejście na stół wigilijny. Machina przygotowań startuje i powoli się rozkręca, jednak nigdy przed piernikami.

Jako pierwszy składnik mojego przepisu na święta dorzucam właśnie pierniki, ale nie o nie konkretnie tutaj chodzi, a o jakiś uroczysty, tradycyjny gest startu fizycznych przygotowań świątecznych. Myślę, że warto mieć swój własny, a nie pozwalać wystartować w maratonie świątecznym witrynom sklepów, ani piosenkom w radio. Być niezależnym od tego całego szaleństwa marketingowego, samemu stanowić o celebracji i smakowaniu świąt, nie dać się wkręcić w bieg zakupów, promocji, czy kaprysów pogody to coś co bardzo sobie cenię.

2. Postanowienie
Jest coś wyjątkowego w sile charkteru, która pozwala pewnym rzeczom mówić "nie". Żeby ją mieć, tak jak każdą inną siłę, trzeba po prostu ćwiczyć. I tutaj nadarza się doskonała do tego okazja. Odmówienie sobie czegoś na dłuższą chwilę przed świętami, sprawia że potem świętowanie jest jeszcze radośniejsze, bo cieszymy się także z włąsnego sukcesu w wytrwałości, ale też i końca "czasu próby". Czy trzeba to robić właśnie wtedy, kiedy można spróbować w każdym innym momencie roku? No pewnie, że nie trzeba, ale przed świętami oczekuje praktycznie wszystko. Każdy sklep w jakiś sposób zaznacza czas oczekiwania, stroją się ulice, kościoły, zmienia się muzyka, nawet pogoda czasem próbuje dołożyć piękna... To naprawdę dobry czas, bo otoczenie sprzyja atmosferze napięcia i wyczekania, wtedy nie jest się samemu. Także w podejmowaniu postanowienia, wielu ludzi właśnie wtedy stara się coś zmienić, czegoś sobie odmówić, a wszystko po to żeby potem świętować jeszcze mocniej! ;)

3. Roraty
Całe życie wychowywałam się na roratach wieczornych i byłam absolutnie pewna, że to jedyna słuszna ich forma. Dzisiaj już wiem, że pierwotnie odbywały się one rano i wiele kościołów ma takowe w ofercie. Ma i Maciejówka. Godzina jest skandaliczna, bo na 6:30 to nawet do pracy nie wstaję, ale właśnie to dodaje im smaku i takiej nutki szaleństwa. Pamiętam, że ostatnio kiedy na nie po omacku szłam, z nieprzytomności potykałam się o własne nogi. Ciężkie to było, ale w drodze powrotnej wstawał świt... a tego widoku nie da się zapomnieć.
Strasznie marudzę na te roraty, bo trudno się wstaje, potem człowiek nieprzytomny, ale usłyszałam kiedyś (w odpowiedzi na to moje marudzenie) bardzo prostą obietnicę: im więcej razy wstaniesz i uda Ci się być na roratach, tym lepiej potem święta przeżyjesz. I... coś w tym jest, bo każde czekanie jest niewyspane. Kiedy czekamy na coś (kogoś) często nie możemy spać, niespokojne nerwy nie odpuszczają i sen nie przychodzi, a potem chodzi się jak widmo w dzień.
Więc postaram się wstać, tyle ile mi się uda. Żeby dodać wyjątkowego smaku.

4. #jeszcze5minutek
Znam to, aż za dobrze. Każdego ranka powtarzam w półśnie szukając budzika bez otwierania oczu. Jeszcze żebym powtarzała to raz, to może bym tak nie rościła sobie praw do bycia ekspertem w odsuwaniu drzemki, ale u mnie jednego ranka takich drzemek może być i z 15... nie, nie wszystkie słyszę.
Dlatego rekolekcje Ojca Szustaka od razu mnie kupiły, bo to takie życiowe to "jeszcze 5 minut". Swojski klimat i pora taka że wszyscy będziemy oglądać to jeszcze w łóżku, a wtedy każdy jest niewyjściowy i bardzo naturalny.

Podobno specjalnych rewolucji życiowych ma nie być, ale jeśli ja zacznę wstawać po tych 5 minutach to to już będzie potężna zmiana dla mnie. Łatwiej będzie mi się wstawało z myślą, że coś przygotowane dla mnie czeka, to miłe uczucie i całkiem dobra motywacja do wstawania ;)

Po pierwszych odcinkach widać, że podejmowane tematy są proste i zawierają samą esencję  życia: wykorzystanie chwil, uważniejszego patrzenia na wszystko...
Polecam, bo jest krótko, na temat i w fajnej formie (czyli praktycznie jak zawsze u o. Szustaka).


W moich przygotowaniach to by było wszystko. Tyko tyle, 4 składniki. Wiele i niewiele, tak akurat.
Zmieszać i wykonywać, zgodnie z terminowością. Po 3 tygodniach przewidywany efekt (można odliczać zapalając świece na wieńcu).

Może Ci się także spodobać:

0 komentarze: