#8 Jak Praga to tylko nocą!

27.10.15 Natalia Dżunik 0 Comments


Ogarniamy się, Inga się przebiera (jak przebrała się niepostrzeżenie na środku ulicy, nie mam pojecia, zapytajcie jej) i ruszamy w miasto. Słyszę jeszcze:
-Wyciągniesz mi okulary?
-Przecież nie ma słońca, po co Ci?
-No przecież nie przeciwsłoneczne!
Zupełnie zapomniałam, że nosi okulary! Płaczemy ze śmiechu na środku ulicy, co wygląda przekomicznie, bo przy tym uginamy się kompletnie pod ciężkimi plecakami. Dobrze, że nikt nas tu nie zna…

Rozpoczynamy zwiedzanie, że Praga jest piękna to wszyscy wiemy, więc opowieść o tym przemilczę, za to wzbogacę zdjęciami…

Pan Bóg mieszka na wypasie!
Jak nic, mam błękitną krew!
Tak, na moście też obowiązkowo byłyśmy...
Zdjecie niebanalne, bo na nim w tle jest miejsce naszego noclegu ;)

Chyba każdy ma takie zdjęcie z Pragi, mamy i my!

Didgeridoo...

Z Czechami jest tak jakby całe piękno skondensowało się w Pradze, a na resztę kraju już nie starczyło… Dzięki czemu stolica jest prawdziwą perłą, ale niewiele więcej jest tam do podziwiania, przynajmniej po drodze.
Po dłuższym spacerze zaczynamy użytkowo patrzeć na otoczenie. Nigdzie nie ma darmowej toalety, to duży minus i ciężko wypatrzeć McDonalda, w którym mogłybyśmy rano wypić kawę... Wymieniamy Euro które mamy i okazuje się, że zadecydowanie nie był interes życia. Dużo bardziej opłacałoby się wymienienie Euro na złotówki, a te na Korony, ale rozumiemy to dopiero po fakcie…
Dla porównania dzikiego przelicznika toaleta kosztuje 2 euro lub 20 koron. To są Czechy, tego nie zrozumiesz.
Pod mostem Karola lokalizujemy muzyków, kupujemy kawę w budce obok i siadamy tuż za rogiem. 
Muzycy

I my, na kolacji :)
Mamy kolację przy muzyce granej na żywo, czego chcieć więcej?
Podchodzi do nas Pan puszczający bańki:
-Macie gdzie spać?
-Nie, ale nie planujemy spać. Może nam Pan powiedzieć, jak stąd wyjechać na wylotówkę do Polski?
I tak dowiedziałyśmy się, że musimy znaleźć metro i trafić na stację ”Czarny Most”.
Siedzimy jeszcze chwilę, a do tabliczki obok nas podchodzi jakiś Pan z synem.
-Widzisz?! Dotąd zalało. Tyle tu mieszkasz i nie wiesz

Wychylamy się, faktycznie! Siedzimy pod tabliczką pokazującą poziom wody podczas powodzi.
Tak wysoko była woda...
Zbieramy się i idziemy dalej.
Nasze zwiedzanie zostaje zdeterminowane szukaniem toalety. Ustalamy, że wrócimy na zamek o wschodzie słońca i tam zjemy śniadanie. Po drodze wchodzimy do sklepu gdzie komponuje się zapachy. Poruszamy się jak słonie w składzie porcelany, bojąc się cokolwiek strącić plecakami. Właściciel opowiada nam o budowaniu zapachu i macha przed nam i różnymi korkami od buteleczek. Przypomina magika, a to, co powstaje trochę jest jak czary, bo zapachy łączą się i faktycznie powstaje coś nowego i niesamowitego! Przypomina mi się książka ”Pachnidło”…
Błąkamy się po uliczkach szukając jakichś krzaków czy czegokolwiek. Jak na złość nic nie ma. Schodzimy między kamieniczkami, a ja w trampkach ślizgam się na wytartej kostce, ledwo wracam do pionu, łapię się barierki, która okazuje się być oderwana i tylko nałożona na słupek, więc spada mi na nogę. Tego już nie wytrzymujemy, siadamy tam gdzie stoimy i płaczemy ze śmiechu. Podchodzi do nas jakiś facet w czarnej koszulce, taki motocyklista, i pyta czy wszystko w porządku.
-Tak, nie jesteśmy pijane, tylko bardzo potrzebujemy do toalety, a szukamy jej już dobre pół godziny.
-To nie łatwiej wejść do baru, na przykład tu?
I pokazuje wejście tuż obok nas. ”Kurde, no może i łatwiej, ale nie mamy na to pieniędzy za bardzo…” Potrzeba jednak wygrywa poddajemy się i idziemy do toalety. Szukam 20 koron, ale co chwilę wydobywam tylko euro. W końcu rezygnuję i płacę w Euro, nie mogąc przeboleć, że w koronach to marne grosze są…
-Ileś Ty jej zapłaciła na złotówki? –pyta Inga.
-8 zł
-a ile mogłaś zapłacić?
-1,4 zł
-Co?!
-No, co ja Ci poradzę?
Czekam w kolejce, podchodzi ten sam motocyklista, co nas chciał zbierać z ziemi.
-Skąd jesteście?
-Z Polski, jedziemy z Francji i wracamy do domu
-My z Rosji, przyjechaliśmy na festiwal, a teraz po prostu siedzimy i pijemy.
Rozglądam się po barze. Na ścianie wisi siekiera i piła, nie ma tynków tylko surowa cegła, pomieszczenie jest słabo oświetlone. No naprawdę, przeuroczo.
W toalecie szukam koron, wychodzę i wręczam Indze.
-Jak chcesz idź i powiedz, że jedziemy do Niemiec i potrzebujemy euro, a znalazłyśmy korony.
Wymieniła. Barmanka zadowolona nie była, ale nie miała wyjścia, musiała wymienić.
Wychodzimy i słyszymy:
-Spieszycie się?
To znajomi Rosjanie.
-Nie
-To może siądziecie na piwo.
-Nie lubimy piwa.
-To może sok?
-Niee, musimy iść.
-Chociaż wodę?
-Naprawdę musimy iść.
Na odchodne zauważam ogromne mięso stojące na środku stołu. A mogłyśmy pić piwo i wgryzać się w udko kurczaka, idealnie komponując się z wystrojem…
W planie było całonocne zwiedzanie Pragi, ale powoli nie dajemy rady, więc myślimy o noclegu. Jednak przede wszystkim idziemy zobaczyć gdzie jest metro, żeby móc się wydostać następnego dnia.
W całej Pradze jest jedna wielka impreza, trudno się dziwić jest sobota wieczór… Z ostrożności omijamy pijane grupki ludz.i
Po drodze idę i marudzę:
-Kuurcze, zaprosiłby nas ktoś gdzieś.
-Przecież Cię zapraszali Rosjanie, co marudzisz?- śmieje się Inga.

Coś jakby Wenecja?

Pięknie było!

Inga ukradła węża...

Znajdujemy stację, ogarniamy linie metra i stację gdzie mamy wysiąść, ale nigdzie nie ma cennika. Musimy do niego zejść na dół do kas. Przed nami jakieś 30 stopni, co nas trochę podłamuje, ale dzielnie schodzimy. Mamy 100 koron, musi starczyć na bilety i poranną kawę…
Stajemy przy kasie i szukamy cen biletów, starczy nam funduszy, ale nie wiem czy kupić pół godzinne czy godzinne… I właśnie w tym momencie rzuca się na nas grupa 10 mężczyzn, tak gdzieś koło pięćdziesiątki. To Niemcy. Przyparli nas do tablicy mierząc w nas swoimi biletami.
-Weźcie nasze bilety!
-Słucham?
-No weźcie bilety! Wy ich potrzebujecie, my nie.
-No, ale jak to?
-Po prostu weźcie.
Iż niecierpliwieni wciskają nam bilety w ręce.
-Ale dlaczego?
-Jak powiecie dziękuję, to wystarczy.
-Dziękuję?
Cała akcja trwała może z 10 sekund. Zniknęli tak szybko jak się pojawili.
Ogólnie jestem gadułą i rzadko brakuje mi słów, ale to był właśnie jeden z tych momentów. Przez następną godzinę chodziłyśmy, a potem siedziałyśmy jedząc w kompletnej ciszy. Nie miałyśmy pomysłów na komentarz, no po prostu nic nie przychodziło do głowy…
Nawet nie zdążyłyśmy zaapelować do Szefa, że przydałyby się bilety, a nie wiemy, co kupić Jeszcze zanim o tym pomyślałyśmy bilety miałyśmy już w ręce!
Siedziałyśmy obok jakiegoś rynku jedząc parówki i po prostu patrząc przed siebie. Ludzie dziwnie obcinali nas wzrokiem, ale mało nas to obchodziło. Po jakimś czasie jedyne na co było mnie stać to:
-Wiesz co Inga… Chyba jestem szczęśliwa. Tak naprawdę szczęśliwa…
-Ja też.
Zbieramy się, podchodzi do nas dwóch młodych chłopaków, trochę wstawionych. Zagadują pytając, gdzie jest rzeka. Dość dziwne pytanie, ale pokazuję stronę. Rozmawiamy chwilę. Okazuje się, że byli we Wrocławiu i najbardziej pamiętają… Nynka i genialny kebab z frytkami. Są tak zachwyceni, że upierają się, że pokażą nam zdjęcie w telefonie pokazując przy okazji milion innych.
Mimo, że są pijani nie wyglądają na szkodliwych. Jeden jest wyjątkowo śmiały:
-Ja się z Tobą ożenię! Z Tobą też bym się ożenił, ale wybacz, za wysoka jesteś (pokazując na Ingę)
To Ci osobliwy gentelman…
Szukamy miejsca do spania. W centrum Pragi ciężko powiedzieć, co mogłoby nam pasować. Chcemy rozłożyć namiot, chociaż noc jest na tyle ciepła i mamy tak mało godzin snu przed sobą, że w sumie nie jest nam on potrzebny.  W końcu znajdujemy plac zabaw pod mostem. Miejscówka jest genialna, bo nikt nas tam nie widzi (jest nieoświetlony), ale my widzimy wszystko naokoło. I też droga wejścia jest tylko jedna, więc zagrożenie może przyjść tylko z jednej strony. W ten sposób lądujemy pod mostem, ale jakim mostem!:D

 
Szukamy katedry, no musi gdzieś tu być jak ją już widać!

-Co Ty robisz?
-Sprawdzam czy mamy równo zapakowane plecaki...

Taaaaka wielka katedra!
Like a boss.

0 komentarze:

#7 Powiedz, co słuchasz w samochodzie, a powiem Ci kim jesteś…

8.10.15 Natalia Dżunik 0 Comments


Kolejny dzień wyprawy zaczyna się dobrze, chociaż plecaki wypakowane mamy ponad swoje siły (a mówiłyśmy że będą za ciężkie od jedzenia!). Naszym punktem startowym jest stacja tuż przed wjazdem na autostradę. Pełne optymizmu łapiemy samochody na rękę (czyli bez tabliczki) zaczynając dzień modlitwą za tych którzy nam się zatrzymają i dziękując za tych którzy wspaniale nas ugościli. Długo nie łapiemy, zatrzymuje się trochę większy samochód na niemieckich rejestracjach, dogadujemy się swobodnie po angielsku, podwiezie nas 50km dalej, ale już na stację na autostradzie, czyli idealnie!


-Często bierze Pan ludzi na stopa? 
-Prawie w ogóle, ale jesteście w wieku moich córek, a one też tak kiedyś jeździły, dzisiaj już mają swoje samochody.
W ogóle nie wiem czy wiecie, ale gdybyście nie były razem to żaden Niemiec by was nie wziął. Bo to nie wypada żeby mężczyzna jadąc sam zabrał kobietę.
Po tej informacji już nigdy nie będę bała się jazdy z Niemcami! Ogólnie niewiele wiedziałam o tych ludziach, a w sobie miałam jakąś podświadomą niechęć do nich, dość dużą, bo jak tylko mogłam w szkole zrezygnowałam z niemieckiego żeby uczyć się jakiegokolwiek innego języka (padło na rosyjski, chociaż nie wiadomo który wróg gorszy…). Dzisiaj tego żałuję, bo w sumie nie nauczyłam się żadnego z nich na poziomie chociaż zadawalającym, a niemiecki by się przydał. Podróż przez Niemcy pozwoliła mi wyrobić zdanie na temat mieszkańców tego kraju zupełnie odmienne od tego co miałam (i w końcu rzetelne, bo nie kreowane na podstawie schematów, a doświadczeń ). Dzisiaj nie pozwolę o nich złego słowa powiedzieć, a dlaczego to się za chwilę okaże.
Nasza podróż szybko dobiegła końca, a nasz kierowca ciągle przepraszał nas, że podwiózł tylko 50 km. Rozumiecie paradoks sytuacji? Zabiera nas, my jesteśmy szczęśliwe, że jedziemy gdziekolwiek dalej, a on przeprasza że taki krótki dystans, no można i tak…
Wysiadamy, ja wygrzebuję plecaki, podnoszę głowę i widzę wymierzone we mnie 10 euro.

-Macie, na kawę! 
-Nie możemy tego wziąć, to dużo pieniędzy… 
-Nie piłyście kawy, a jest rano, weźcie!
Bierzemy, odjeżdża, a my zostajemy w ciężkim szoku. Jechałyśmy zbyt krótko żeby opowiedzieć o tym, że jedziemy bez pieniędzy, więc dostałyśmy fundusze tak po prostu, bo jest rano i każdy chce wypić kawę…
Idziemy na stację, po napój przytomności i siadamy wcinając drożdżówki. Jesteśmy bardzo zadowolone, bo dzień zaczyna się pięknie!
Po śniadaniu idziemy na drogę wyjazdową ze stacji, która jak się okazuje jest ogromna (jest tam nawet Burger King!). Z takich miejsc bardzo łatwo wyjechać, bo jedzie mnóstwo osób i ktoś zawsze zabierze. Kierujemy się na Norymbergę, ale łapiemy „na łapkę”, bo przecież w jednym kierunku wszyscy stąd wyjeżdżają na autostradę. Wczesna godzina trochę nam nie sprzyja, bo ruch jest mały, ale nie tracimy optymizmu. Łapiemy dość długo, więc wykorzystujemy okazję i sporo o sobie opowiadamy, w sumie nie zauważamy jak czas leci W jednym z zatrzymujących się aut, siedzi rodzina Nie wiem gdzie chcieli nas tam upchnąć, chyba na dach ale pytali gdzie jedziemy Okazało się, że nam kompletnie nie po drodze więc uprzejmie dziękuję i życzę im dobrego dnia Po czym słyszę

-Piłyśćie?
Może nie znam Niemieckiego wybitnie, ale jestem pewna że pytanie zrozumiałam, kompletnie nie wiem o co chodzi

-Słucham? 
-No piłyście?
W końcu odzywa się córka kierowcy po angielsku:

-Piłyście już kawę? Bo jak nie to damy wam pieniądze.
Faktycznie widzę wymierzone we mnie 20 euro tym razem. Nasze fundusze, to jakieś 12 euro w sumie. Czujemy się bogate i uważam, że nie na miejscu byłoby zabranie tych pieniędzy.

-Dziękujemy, my już po kawie, mamy pieniądze, dobrego dnia.
Kim są ludzie, którzy tak po prostu chcą nam dać pieniądze nie potrafimy zrozumieć, ale nigdzie indziej nie spotkałyśmy się z takimi sytuacjami.
Ze stacji wyjeżdżamy z dwoma młodymi Niemkami, z których żadna nawet nie duka po angielsku. Nie najlepszy był to pomysł, bo zawożą nas jakieś 5km dalej i zostawiają na zatoczce, gdzie mieści się jeden tir, a jedyną atrakcją (chyba na otarcie łez) jest drewniany stół z ławkami. Nikt tam nie zajeżdża i aż głupiejemy gdzie łapać stopa. Co one miały na myśli zawożąc nas tam, do dzisiaj nie rozumiemy, to przypadek ludzi, którzy może i mają dobre chęci, ale zupełnie nie rozumieją mechanizmu autostopu i wywożą Cię w najbardziej niedostępne i nielogiczne miejsce.
Ostatecznie stajemy przy wjeździe (dokładnie odwrotnie niż zawsze) z ogromnym napisem żeby cokolwiek było widać Inga wystaje na autostradę i próbuje coś złapać, a ja robię jej zdjęcie („bo w końcu widać jak łapiemy”), po czym sama chcę być na zdjęciu więc odwracam się i Bogu dzięki, bo widzę, że zatrzymał się dla nas samochód z przyczepą. Nie mógł zjechać na zatoczkę, bo nie wyhamowałby do skrętu, więc stanął na poboczu autostrady. Krzyczę na Ingę, bo mimo tego, że stoi obok mnie jest taki hałas z drogi, że słabo się słyszymy. Zabieram plecak i biegnę ile tylko sił. Kierowca widział, że go nie widzimy i już nawet szedł w naszą stronę Szybko pakujemy plecaki, bo nie wolno mu stać tam gdzie się zatrzymał i wsiadamy do auta W zatoczce stoi jakaś grupa młodych chłopaków i gwiżdże widząc jak się pakujemy, a kierowca grozi im palcem i wsiada, odjeżdżamy.
Jak dotąd nie powiedziałyśmy ani słowa, bo nie było czasu Pytam czy mówi po angielsku.

-Angielsku, niemiecku, grecku, francusku i turecku. Bo ja z Turcji jestem. 
-Angielski wystarczy- śmieję się i zamieram.
Nie wyglądał zupełnie na Turka… Inga zasypia, a ja rozmawiam z naszym kierowcą. Jest bardzo miłym i otwartym człowiekiem. Zna tyle języków, bo ma wielu przyjaciół z różnych krajów, nawet słyszę komentarz o Polakach:

-Moi przyjaciele z Polski za dużo piją!
-No wie Pan, pijemy tyle, co wszyscy, tylko alkohol mamy mocniejszy… 
-Nie, nie zdecydowanie za dużo piją!
Słuchamy Tureckiej muzyki i co chwilę słyszę komentarz:

-To można usłyszeć na weselach, a ten wykonawca już nie śpiewa, mafia go postrzeliła i ma uszkodzone struny głosowe…
Mówi, że nie lubi Niemiec, wiec pytam, czemu stąd nie wyjedzie. Z opowieści wynika, że mieszkał w wielu krajach (żon też miał w sumie 3; nie, nie naraz).

-Tu jest moje miejsce, nie mogę stąd wyjechać. Tak wyszło.
Zajeżdżamy na stację na postój toaletowy, zostajemy w aucie i czekamy.
Inga wspomina, że nie czuje się dobrze w takim towarzystwie, ale już nie daleko do celu więc jakoś dojedziemy. Turek wracając do auta czegoś wypatruje na stacji…

-Szukałem jakiejś tureckiej rejestracji, zawsze się witamy z rodakami, może ktoś by wam zrobił oryginalną herbatę…
Ku naszemu przerażeniu objeżdża stacje i znajduje tira. Podjeżdża i zaczyna rozmowę:

-Salam malejkum!
…a ja kalkuluję sytuację. Dwóch Turków na dwie dziewczyny to podejrzanie równe siły, tak przynajmniej byłyśmy w większości… Słyszę, że pyta, czy tamten nie zabrałby nas do Pragi, na szczęście okazuje się, że ma długi postój!
Jedziemy dalej. Jak opuszcza mnie przerażenie jestem w stanie docenić to, że chciał żebyśmy spróbowały oryginalnej herbaty, mimo wszystko cieszę się, że nikt nam jej nie chciał zaserwować.
Podróż jest kolejnym policzkiem wymierzonym moim stereotypom. Gdybym wiedziała z kim wsiadam, nie wsiadłabym, ale łapanie stopa na środku autostrady sprawia, że narodowość mało się liczy, a okazuje się, że często obawy są bezpodstawne.
Wysiadamy na ogromnej stacji i decydujemy się na posiłek Nie jesteśmy głodne, po prostu musimy odciążyć chociaż trochę plecaki. Siadamy pod budynkiem, tuż obok innych autostopowiczów, którzy siedzą od razu z tabliczką ”podwieź nas”. Mają zupełnie inny styl łapania stopa. Ja się im trochę dziwię, bo czekają aż ktoś specjalnie do nich podejdzie ich zabrać… Możliwe, że to działa, kto wie.
My idziemy na drogę wyjazdową, zaczyna padać i ubieramy płaszcze. W sumie to plus, na pewno nas widać, ale nie bardzo chcą nas ludzie zabierać i mokną nam kciuki, które ledwo widać spod peleryn. Nadjeżdża auto na Holenderskich rejestracjach. Łatwo poznać z daleka, bo mają czarne litery na żółtym tle… Z doświadczenia wiemy, że Holendrzy nawet nie patrzą na autostopowiczów i są wyjątkowo niechętni do zabierania. Mimo to wyciągam rękę komentując:

-To NL, na pewno nie weźmie, ale co nam szkodzi…
I właśnie to auto się zatrzymuje. Starsze małżeństwo mówi, że zabiorą nas do Karlowych Var a stamtąd łatwo będzie nam się wydostać na Pragę, jedziemy. Mój wujek i ciocia z Holandii są w podobnym wieku i widzę sporo charakterystycznych dla Holendrów szczegółów. Przede wszystkim… jakby czas się zatrzymał, a oni ciągle byli młodzi, są bardzo wyluzowani. Na podłodze w samochodzie stoją 3 pudełka kaset.

-Jak kupowaliśmy to auto to trzeba było dopłacić za odtwarzacz CD więc mamy kasety. Wybierajcie, co chcecie słuchać?
Przeglądam nagrania z ich młodości, nie wszystkie zespoły kojarzę, wybieram The Doors. Do głowy mi nie przyszło, że puszczą to na cały regulator, tak że rozmowa z nimi będzie niemożliwa. Próbujemy spać, ale no nie da się… za głośno. Inga cedzi przez zęby:

-Zabije Cię za tych The Doorsów, następnym razem wybieram ja! 
-No i ciekawe, co wybierzesz, tam nie było nic spokojnego…
Kończy się kaseta i Inga rzuca się do wybierania

-Teraz Beatelsów! Są spokojniejsi…
No nie koniecznie zaryzykowałabym mówienie, że są spokojniejsi, ale niech jej będzie…
Po drodze pytam Ingi czy nie chciałaby zwiedzić tych Karlowych Var, bo uświadamiam sobie, że nie wiem jak dostać się do centrum Pragi…

-Miałyśmy zwiedzić Pragę! 
-A jak nie zwiedzimy nic, bo nas dziwnie wywiozą? 
-Zwiedzimy Pragę, zobaczysz.
Z ciekawszych rzeczy, to na całym dystansie kierowała kobieta, a jej mąż uparcie sprawdzał nawigację z mapą, tak jakby tylko czyhał na jej błąd, który coś się nie trafiał… Oprócz nawigacji i mapy rozłożonej na kolanach miał jeszcze wydrukowaną drogę z gogli do samego hotelu, w którym mieli nocować. Kontrola wyższą formą zaufania mówili…
I znów okazuje się, że trafiamy na tych, co chcą dobrze, a robią fatalnie. Wysadzają nas na stacji w jakimś dziwnym miejscu. Ani na drodze przy stacji, ani na niej nie ma ni pół auta.
Nie zastanawiając się po prostu siadamy i ze smutku zaczynamy jeść. Przyjeżdża jedno auto, ale po chwili odjeżdża. Po nim drugie, szkoda tracić szansę, biegniemy do kierowcy. Pytam o wylotówkę, podajemy mapę, żeby pokazał, coś macha, a po chwili rezygnuje.

-Zawiozę was, wsiadajcie!
Pakujemy się piorunem, to naprawdę cud, że tam nie utknęłyśmy. Wsiadamy, i słyszymy na cały regulator czeski metal. Puść mi muzykę w aucie, a powiem Ci, kim jesteś…
Nie jedziemy daleko, wysiadamy w miejscu, z którego nie ma opcji, wszyscy jadą na Pragę, ale nie ma tam za dużo aut. Na zatoczce obok nas chodzą kury. Rozważamy nieśmiało rosół…
Z jednego z aut jak szaleni machają do nas chłopaki i pokazują tabliczkę”PRAGA”. Okej, podejmujemy rękawicę wyścigu!
Chwilę później zatrzymuje się auto, a w nim umundurowany żołnierz. Podajemy mapę i pytamy gdzie jedzie. Wysiada, mapę rozkłada na przedniej masce samochodu i pokazuje nam miasto po drodze, do dzisiaj żałuję, że nie zrobiłam mu zdjęcia, wyglądał jakby planował strategię :D
Jedziemy z nim, opowiada, że jeszcze 3 lata temu sam jeździł stopem. Teraz jedzie na służbę, jest snajperem. Na każdego kierowcę po drodze który łamie prawo drze się ile sił w płucach… Dobrze, że nie jedziemy z nim daleko. Po drodze widzimy chłopaków, którzy nam machali, teraz to my machamy im.
Wysiadamy. Do Pragi prosta droga, ale aut na niej niewiele. Niełamiemysię, przecież wciąż wygrywamy wyścig! Inga łapie, a ja coś pakuję przy plecaku. Zajeżdża żółte auto, odwracam się…

-Zwariowałaś?! Przecież to taksówka. Idź mu teraz tłumacz, że nie chcesz jechać.
Zmieszana Inga idzie i tłumaczy pomyłkę, po chwili wraca

-No skąd miałam wiedzieć, nie ma tego takiego na dachu…
Kierowca wbija wsteczny podjeżdża do nas:

-Jak do Pragi to za darmo, wsiadajcie! 
-Jak to za darmo?! 
-Wracam z kursu na bazę, zabiorę was. Gdzie chcecie jechać? 
-Gdzieś do centrum… 
-No to na dworzec was podrzucę.
Brzmi pięknie! Ładujemy się do taksówki rodem z TAXI3. Nasza średnia prędkość to 120km/h, a jedziemy drogą krajową… I tak uświadamiam sobie: jak masz gdzieś dojechać, to dojedziesz, nie martw się jak. Bóg ma plan, a Ty po prostu daj się prowadzić.
Taksówkarz okazuje się być genialnym człowiekiem. Opowiada o Pradze, mówi, co warto zobaczyć. On po czesku my po polsku, ale dobrze się dogadujemy. Opowiadamy nasze przygody i całą podróż. Słysząc, że Inga będzie w Pradze po raz pierwszy mówi, że zostawi nas na głównej ulicy, tak nam będzie łatwiej trafić. Pytamy, czy możemy potem mieć z nim zdjęcie, bo nikt nam nieuwierzy, że jechałyśmy taksówką!
Dojeżdżamy i wysiadamy na ulicy Paryskiej, jesteśmy w centrum Starego Miasta. Wysiadamy i żegnamy się…

-A zdjęcie?! 
-No tak! Zapomniałybyśmy!
I tak dotarłyśmy do samiuśkiego centrum Pragi, bardziej do celu się nie dało.

0 komentarze: