77 raz...

20.9.15 Natalia Dżunik 0 Comments

Drogi Pamiętniku!
Dużo tutaj cudów, wspaniałych przeżyć i przygód, ale właśnie dzisiaj warto wspomnieć jak to wszystko się zaczęło... Trzeba zacząć od początku i pierwszego cudu jaki zdarzył się w moim życiu.
A były to urodziny.
22 lata temu postanowiłam nie czekać przewidzianych dla mnie kolejnych 10 dni w brzuchu mamy i przyjść na świat. Pora była idealna, jeszcze lato, miesiąc z r w środku i... urodziny mamy :) Tak oto stałam się kłopotliwym prezentem. Bo ani to oddać komuś dalej, ani dobrze wykorzystać, a kochać trzeba nawet jak się drze.
Spektakularnego wejścia nie miałam, nie krzyczałam na prawo i lewo i wszyscy nie byli mną zachwyceni. Byłam sinym, głodnym i podduszonym pępowiną bobasem, którego ostre jury porodu oceniło 4/10 w skali Apgara. Nieszczególnie dobrze się zapowiadałam. Rokowania były marne, orzeczono "Może być głębokie upośledzenie" i zabrano mnie do tego przeźroczystego pudełka w którym jeszcze trochę dochodziłam do siebie... Więc nici z filmowych scen trzymania w rękach świeżo upieczonego bejbisia, romantyzmu brak.
W planie miałam być Justyną, ale nie wiadomo skąd stanęło na Natalii. Dziś już rozumiemy dlaczego... "natale" to po grecku "dzień urodzin". Po prostu przyszłam na świat w dzień urodzin mamy!

Dzisiaj po smutnej przepowiedni ani śladu. Wydaje mi się, że jestem normalna, a przynajmniej nie odbiegam zbyt mocno od normy ;) Jem dużo, próbując nadrobić braki z brzucha maminego, mówię jeszcze więcej i generalnie słychać mnie z daleka już :D Biorąc pod uwagę moje pierwsze wrażenie "wylizałam" się naprawdę solidnie z opinii szufladkującej mnie w gronie ludzi nie do końca pełnosprytnych. I to uważam za pierwszy w moim życiu cud. Nie byle jaki i naprawdę spektakularny!
Co roku z mamą obchodzimy dzień NASZYCH urodzin, a słysząc kiedy świętujemy nikt nam nie wierzy...
W tym roku dzielimy się tortem sprawiedliwie i każda dokłada swoje "lata".
A więc dla nas obu:
Obyśmy potrafiły z życia czerpać co najlepsze, spełniać marzenia i ubogacać swoimi osobami otoczenie. Nie bały się trudności i mimo wszystko uśmiechały. Oby czuwał nad nami Szef, obdarzał łaskami i błogosławieństwami! I żebyśmy były zdrowe, a przynajmniej szczęśliwe! :)



0 komentarze:

#6 Bóg, honor, rodzina

14.9.15 Natalia Dżunik 0 Comments



Plany były ambitne, a wyszło jak zawsze…

Obudziłyśmy się grubo po 11, co bardzo rozmijało się z założoną godziną wyjazdu. Trasa Stuttgart-Praga była zbyt długa, żeby spokojnie dotrzeć na miejsce w okolicach wieczora, wyjeżdżając koło południa. Nie bardzo wiedziałyśmy też jak trafić na wylotówkę, więc z konieczności zapowiadał się dzień postoju. Jakoś szczególnie nie byłyśmy tym zmartwione…Nie dało się ukryć, że braki w akumulatorach energii, po paru dniach naprawdę ekstremalnych warunków właśnie teraz wychodziły i domagały się uzupełnienia. Nocleg na łóżkach, pod dachem i w ciepłym miejscu był dokładnie tym czego potrzebowałyśmy, a nasze organizmy postanowiły skorzystać z okazji i odrobić braki, kompletnie ignorując budziki. 
Skoro już wstałyśmy to pozostała jeszcze tylko jedna potrzeba do zaspokojenia-głód. Padło na rozmrażaną pizzę, która dla nas była rozpustą, po diecie pasztetowej. W każdym innym momencie życia, rozmrażane jedzenie nie jest szaleństwem, ale autostop zmienia wszelkie perspektywy i jest to kolejna rzecz za którą te podróże uwielbiam! 

Kiedy poprzedniego wieczora dowiedziałyśmy się że dostaniemy własne łóżka, a nie podłogę, dostałyśmy ciepły posiłek i wymarzone piwo, prawie popłakałyśmy się ze szczęścia. To co codziennie jest standardem teraz uchodzi za najwyższą formę luksusu i okazuje się, że bardzo przyzwyczajeni jesteśmy do tego co mamy. Tak bardzo, że zapominamy zupełnie za to dziękować, a przecież samo to że wstajemy danego dnia i mamy go do dyspozycji jest cudem! Podobno do wygód człowiek przyzwyczaja się już po 3 dniach (faktycznie, po powrocie z pielgrzymki tylko chwilę docenia się prysznic, później traktuje się to jak zwyczajne wyposażenie), dlatego staram się zawsze zapamiętywać to jak się czuję podczas podróży. Starannie kolekcjonuję braki i wszelkie niewygody żeby później móc sobie przypomnieć, że może być gorzej i wzbudzić w sobie wdzięczność. Jakoś tak, wdzięczny człowiek to szczęśliwszy człowiek.

Po posiłku bogów zakopałyśmy się z powrotem w śpiwory i…przespałyśmy cały dzień. Kiedy budziłyśmy się po raz drugi było po 17. Do powrotu chłopaków z pracy była jeszcze chwila, a planach miałyśmy zakupy (z naszym ogromnym majątkiem równym 8 euro) ale odłożyłyśmy je na wieczór.
Z braku zajęć, ale też ogromnej potrzeby podziękowania za gościnę postanowiłyśmy posprzątać (no bo co więcej kobieta potrafi wymyślić?), wypoczęte i szczęśliwe że możemy do czegoś się przydać rzuciłyśmy się w wir pracy.


Wieczorem zostałyśmy zawiezione do marketu. Znów ludzka dobroć i gościnność nas obezwładniła, bo chłopaki postanowili sponsorować nam zakupy (pomimo naszych argumentów, że właściwie potrzebujemy tylko dżemu, a na niego pieniążki mamy), a za punkt honoru postawili sobie wciśnięcie nam wszystkiego co zobaczyli na półkach i stwierdzili, że nam się przyda. Zakupy były ciężką bitwą…
-Weźcie jeszcze to! Żebyście nie były głodne
-Ale to dużo waży, bardzo dociąży nam plecaki 
-Może jeszcze to? Szybko zjecie… 
-Ale my to będziemy nieść na plecach! Nie podniesiemy plecaków! 
-Nie możecie brać tylko, tyle. To wam nawet na dzień nie starczy! 
-Jak nie starczy?! Jechałyśmy tu 5 dni na 1 chlebie, 2 pasztetach i zakąskach, nawet chleb jeszcze mamy.
 Całą walkę usłyszała jakaś Pani stojąca obok nas i odwróciła się z zapałem:
-Panie mieszkają tutaj? Pierwszy raz spotykam, tak miło usłyszeć język polski! 
-My tylko przejazdem, jutro wracamy  
-Oh, szkoda. To zawsze raźniej jak się znajdzie swoich! Ja już nie przeszkadzam, powodzenia! Miło było spotkać.
I zniknęła, my jeszcze chwilę stałyśmy w szoku, na co chłopaki:
-Tyle lat tu pracujemy i mieszkamy,a z nas nikt się tak nie cieszy!
Niby zwykłe spotkanie, a w nas pozostawiło ogromny ślad. Ciężko opisać radość spotkanej Pani, chochliki w oczach zapalone na dźwięk polskich szeleszczących głosek i promienny uśmiech witający rodaków. Widać było, że byłyśmy odpowiedzią na ogromną tęsknotę za krajem, której nie da się wymazać i zagłuszyć. Nam uświadomiło to tragedię osób zmuszonych do emigracji najczęściej zarobkowej.
Chociaż nie to było najtwardszym dowodem cierpienia Polaków. W pokoju w którym nocowałyśmy na ścianie nad materacem obok narysowanego różańca zrobiony był napis (pięknym stylem): ”Bóg, honor, rodzina”. Trzy słowa opisały sytuację lepiej niż godziny konferencji i dyskusji nad emigracją. Żadne rozmowy polityków czy socjologów stada argumentów, wyniki raportów i badań nie równają się z najprostszym i do bólu celowym komentarzem człowieka żyjącego i zarabiającego zagranicą.
    
Kiedyś fundament ”Bóg,honor,ojczyzna” był pierwotnym zestawem wartości, co do których odnosił się mężczyzna, fundamentem kształtującym charakter, podstawą na której budowało się decyzje i całe życie. Oczywiście ojczyzna wiązana była z rodziną, mocno w kontekście ”miejsca gdzie są i mieszkają moi najbliżsi”. Idei o którą warto było walczyć, za nią ginąć i o której byt starano się dopóki sił nie zabrakło. 

Dzisiaj pojęcie ojczyzny mocno upadło w oczach wielu ludzi. Zmuszeni do wyjazdu i rozłąki z rodziną czują się oszukani i opuszczeni, bo nie mogą na miejscu zapewnić godnego życia najbliższym. To nie tylko tragedia osobista…Kiedyś za to hasło ludzie gotowi byli stawać do walki o kraj, dzisiaj nikt by naszych granic nie bronił, nie czując przynależności do społeczeństwa. Ciężko w takiej sytuacji o patriotyzm. Jeszcze ciężej dziwić się ludziom, którzy zmuszeni do opuszczenia domu wracają do niego raz na miesiąc. Rodzina staje się priorytetem i motywacją do codziennej walki, która pochłania mnóstwo sił. Praca opłacana często na poziomie niższym niż podstawowe wymogi daje poczucie poniżenia, a odpowiedzialność za wszystko spada na sytuację w ojczyźnie.


Spotkana kobieta i napis na ścianie w pokoju chłopaków pokazały nam jak na dłoni dwa skrajne podejścia ludzi mieszkających zagranicą. Z jednej strony tęsknotę, z drugiej rozdzierający żal. Szkoda, że taka perspektywa nie dana jest do zobaczenia ludziom, którzy mogą coś w tym zakresie zdziałać...
Po zakupach udajemy się do miasteczka, które znajduje się obok tego w którym nocujemy. Słyszymy jego bogatą historię, oglądamy z daleka panoramę Stuttgartu i widzimy wzgórze stworzone na gruzach pozostałych po II Wojnie Światowej.
-Dziewczyny, ja was nie nudzę? Może nie chcecie nic zwiedzać?
Obawia się nasz przewodnik. Nawet nie wie jak cenne jest dla nas zobaczenie klimatu maleńkiego niemieckiego miasteczka, takiego z prawdziwego zdarzenia i usłyszenie wszystkich opowieści. Autostop daje nam właśnie to przepiękne doświadczenie kultury i charakteru danego państwa, a nie tylko najsłynniejszych zabytków i centrów turystycznych.
W drodze powrotnej widzimy z daleka tor gdzie testowane są samochody Porsche.

Na kolacje tworzymy piękny posiłek, a po nim dosiadamy się do codziennego posiedzenia wieczornego. Chłopaki stają na głowie żeby nas ugościć, chociaż zapewniamy, że nic nam do szczęścia nie potrzeba. Do posiłku mamy dostać wino, ale… nie ma nigdzie otwieracza. I zaczyna się bal. Chłopaki przynoszą największe śruby, wkręcają i próbują wyciągnąć korek, ale ten ani drgnie. Każdy ma inny pomysł na bezpieczne odkorkowanie wina i próbuje wcielić go w życie. My siedzimy i jemy oglądając całą akcję, jak pięciu chłopów biega po mieszkaniu szukając coraz to nowych trików. Bezcenny widok! 
Udało się akurat wtedy kiedy skończyłyśmy jeść:D
Jeszcze puste kubeczki

Kończymy też wino z poprzedniego wieczora, które ma trochę nadwyrężony korek, wiec słyszymy:
-Bo to nie jest banalna butelka! To wino z którym Francuz podczas wojny uciekał a Niemiec do niego strzelał i właśnie o tutaj trafił! To wino historyczne!
Przemiły wieczór niestety szybko dobiega końca, ponieważ następnego dnia wstajemy wcześnie rano żeby jeszcze przed pracą ktoś podwiózł nas na wylotówkę, tym razem naprawdę chcemy wyjechać i dotrzeć do Pragi.
Ciągle słyszymy:
-Może wrócicie ze mną? Ja pojutrze jadę do Polski, nie przez Czechy, ale bezpiecznie dotrzecie do domu?Jakbyście utknęły dajcie znać.
Widać, że nie bardzo wierzą w to że dojedziemy gdziekolwiek bezpiecznie… A mi w głowie tkwi cytat

Statek najbezpieczniejszy jest gdy kotwiczy w porcie, ale nie po to buduje się statki”
Grace Hopper



0 komentarze:

Perełki #1

12.9.15 Natalia Dżunik 0 Comments


Przekopując otchłanie internetu (szczególnie wtedy, kiedy trzeba się uczyć), często natrafiam na prawdziwe perełki, dlatego raz na jakiś czas (prawdopodobnie raz na miesiąc) będę się z wami nimi dzielić. Nie zawsze są mądre, czy ambitne, ale na pewno ciekawe. Jeśli macie coś do roboty, wyłączcie tą kartę, bo nic nie zrobicie :)

Trochę sportu:


A co ciekawego wy wykopaliście ostatnio w internecie?

0 komentarze:

Autostopowe FAQ, czyli odpowiedzi na najczęściej zadawane pytania

9.9.15 Natalia Dżunik 0 Comments

Ela i "zrób mi zdjęcie, że łapałam stopaaa!"

W opowieści o Francji robię przerwę, a w przerywniku pytajnik z najczęstszymi pytaniami i moje na nie odpowiedzi...

1. Nie boisz się? Ja bym się bał...
(Absolutny hit wśród pytań. Pada od ludzi w każdym wieku i we wszelkich okolicznościach, potrafią je zadać kobiety, ale też dwumetrowi, dobrze zbudowani mężczyźni)
Oczywiście, że się boję, ale staram się strach leczyć modlitwą. Mimo wszystko wierzę, że stoją nade mną anioły i jakoś to moje marne życie zabezpieczają. Jak dotąd się nie pomyliłam, ale też nie robię skrajnych głupot. Zawsze patrzę z kim wsiadam, wyłapuję szczegóły w samochodzie, zbieram mnóstwo informacji o osobie w ten sposób. Mam przy sobie gaz, który mogę zawsze wyciągnąć jednym ruchem, no góra dwoma.
Chyba każdy ma w życiu jakiś rodzaj adrenaliny, który lubi. Ja np. nie oglądam w ogóle horrorów, nie widzę sensu w tym żeby dokładać sobie strachu w mało pewnym i bezpiecznym świecie... Wygląda na to, że autostop jest tą adrenaliną którą uwielbiam! (w sumie cieszę się że ją znalazłam, bo wyglądało na to że unikam w życiu wszelkich zagrożeń, co chyba też nie jest najzdrowsze...)

2. A nie dało się jechać BlaBlaCar'em?
(O dziwo zajmuje drugie miejsce na liście najczęściej występujących)
Tak, dało się, ale tutaj zupełnie nie o to chodzi. Nie chodzi o dotarcie do celu w jak najkrótszym czasie (pomijając autostoprace'y), a o sam fakt drogi. Bardziej liczą się spotkani ludzie, niż przejechane kilometry. To bogactwo które dostaniemy po drodze, niż sam zamierzony cel. Oczywiście, że jest super jeśli cel osiągamy, jeszcze lepiej kiedy potem docieramy w nawet fajniejsze miejsca, ale czasem nie udaje się dotrzeć tam gdzie chcemy i autostop mimo wszystko daje poczucie że podróż miała sens i była po coś. Czasem jedzie się zadziwiająco szybko, a czasem utyka się w miejscu to też wiele uczy. Po prostu sens takiej podróży w samych fundamentach jest inny, a za nimi ciągną się wszystkie inne rzeczy: nastawienie, oczekiwania, wdzięczność, pogoda ducha, odwaga itp.

3. Rozumiem, że jedziesz z Bogiem, ale nie po to dał rozum żeby go używać?
(Mój osobisty hit, który wyszedł od osoby wierzącej!)
Usłyszałam to tylko raz, a odpowiedzi szukałam dobre parę tygodni. W samej prostocie, ale i mocnym przekazie pytanie mnie po prostu zagięło. Mimo wszystko po czasie już wiem jak na nie odpowiedzieć... Jeśli potrafisz nie wyłączając rozumu przyjąć, że Bóg się o Ciebie troszczy, że nigdy Cię nie zostawi, naprawdę nie zabraknie Ci chleba, a Jego działanie jest i je widzisz na każdym kroku to chylę przed Tobą czoła! Bo ja nie potrafię. Wiecznie czujny i wszystko kwestionujący rozum walczy o każdy nawet pozornie nielogiczny i sprzeczny fakt. Znajdzie wątpliwość w największej pewności i dopóki dziada nie wyłączę i nie rzucę się na głęboką wodę autostopu, to nie widzę tego wszystkiego. Więc owszem, dał Bóg rozum, ale czasem trzeba przyznać mu zasłużony urlop i zerwać się ze smyczy logiki.
Dla mnie każda podróż jest rekolekcjami, nie zabieram ze sobą pieniędzy. Potrafilibyście tak? Zostawić jedyne dzisiejsze zabezpieczenie z wiarą, że niczego wam nie zabraknie? Polecam, piękne przeżycie.

4. To nie jest nie fair, że jedziesz z kimś i nie płacisz mu za to?
(Nie przepadam za tą reakcją...)
To kompletne odwrócenie logiki autostopu (ale każdego kota można odwrócić ogonem). Nie mówię do kogoś "Jedziesz do Krakowa? Bo ja planowałam Gdańsk, no weź podskocz!". Jeśli ktoś mnie zabiera to zakładam, że ma po drodze, nie kosztuje go to żadnego dodatkowego wysiłku, a podróży nie chce spędzić sam. Korzyści są wymierne, bo ja jadę dalej, a on (często!) może porozmawiać z kimś kogo więcej nie spotka i powiedzieć naprawdę wszystko. Jadąc słyszałyśmy nieraz historie życia. Czasem było to pełne żalu, czasem kipiące dumą z sukcesów, a czasem zwyczajne, najprostsze na świecie... Ludzie cenią sobie towarzystwo szczególnie na długich trasach kiedy każdą stację radia znają już na pamięć, a powieki niebezpiecznie mocno reagują na grawitację.
Zdarzyła się kiedyś ciekawa wymiana zdań:
-Czemu nas Pan zabrał?
-Może przyniesiecie mi szczęście!
-Wie Pan, że dobro wraca dwukrotnie?
-Żona mówi, że czterdziestokrotnie! 
Czyli dla wielu ludzi jesteśmy okazją do zrobienia czegoś dobrego i czują się z tym naprawdę dobrze!
Przypadków kiedy ludzie podwożą nas dziesiątki kilometrów sobie nie po drodze osobiście nie rozumiem, pozostawiam je w pełnym szacunku milczeniu, bo do takiej dobroci sama jeszcze nie dorosłam, żeby choć spróbować znaleźć w tym logikę.

5. A nie lepiej odłożyć trochę pieniędzy i pojechać z nimi, coś zwiedzić?
Może i lepiej, ale dla mnie autostop jest rekolekcjami. Bardziej skupiam się na tym co tam przeżywam, jak poznaję siebie, czego doświadczam, a nie na odwiedzeniu miejsca. To też czas bez wygód w dość skrajnych warunkach (i właśnie to uwielbiam!). Jest piękno w wakacjach all inclusive z najlepszymi atrakcjami, ale jest też piękno w odpuszczeniu na chwile luksusu (wiecie jak potem smakuje wygoda?! aż ciężko opisać...). Prysznic, ciepłe posiłki, różne atrakcje mam na co dzień i naprawdę cenię chwile kiedy tego nie ma, bo łatwiej to potem docenić. Wiem, że na dłużej niż 9 dni bym nie pojechała, bo już nie dałabym rady, znam swoją granicę. Inaczej się też funkcjonuje w czasie takiej podróży, niesamowite jest nastawienie pełne wdzięczności za wszystko co nas spotyka, bo przecież nikt nie musi nas zabierać, kupować nam kawy, czy dawać pieniędzy... Autostop naprawdę zmienia człowieka, dlatego wciąż słyszę "Autostop to sposób na życie" i podpisuję się pod tym obiema rękami!

6. Co na to rodzice?
(Hah! Serio o to pytacie?)
Są zachwyceni, kibicują mi na każdym kilometrze! Dajcież spokój przecież to jasne, że zadowoleni nie są... Chyba nie ma bardziej oczywistej odpowiedzi na takie pytanie! Siwieją szybciej, bardzo się boją, ale wiedzą że i tak pojadę, bo tego potrzebuję.

O czymś pewnie zapomniałam... Jeśli to zlokalizujecie, dajcie znać, chętnie odpowiem :)

0 komentarze: