#0 O podróżach życia

3.8.15 Natalia Dżunik 0 Comments

Z autostopem poznałam się rok temu, kiedy moja koleżanka pojechała w podróż do Asyżu, właśnie w ten sposób. Jak tylko usłyszałam o tym, było już po mnie. Zachwyciłam się: że tak w ogóle można, że ludzie są dobrzy i że mogą to być rekolekcje. Bardzo chciałam spróbować i marudziłam jej aż do skutku. Okazja nadarzyła się jakiś miesiąc później kiedy to pojechałyśmy na 5 dni trochę po Polsce, a potem przez Słowację, Austrię i Czechy. Taka wycieczka objazdowa, ale nie miałyśmy celu więc i tak byłyśmy zadowolone. Wtedy też zrozumiałam, że droga też może sama w sobie być celem, poznałam swoje granice i zobaczyłam bardzo wyraźnie jak mało potrzeba do przeżycia.


Marzyła mi się podobna podróż i w tym roku, ale nie mogłam znaleźć współtowarzysza, terminy też się słabo układały więc powoli rezygnowałam z nadziei na szaleństwo autostopu.
I właśnie wtedy kiedy najbardziej tego potrzebowałam, ale też najmniej spodziewałam, trafił się trip jedyny w swoim rodzaju. Działo się tyle i w taki sposób, że nie można się tym nie podzielić z innymi, dlatego umieszczam to tutaj.

To nie historia, nie pamiętnik ani pocztówka. To moje świadectwo, bo bez Szefa nie postawiłybyśmy kroku, nie przejechały ni pół kilometra i zgubiły gdzieś w świecie.
Żeby opisać podróż życia i zrobić to najlepiej jak potrafię muszę zacząć od samego jej początku- pomysłu, a więc...

Wtorek. Pisze do mnie Inga
-Bo ja mam jeden spontanicznie zaplanowany pomysł :p i tak sobie pomyślałam o Tobie :D myślałam, aby pojechać na stopa do... Paryża! :D Reflektowałabyś?
-No pewnie, ale jak Francja to i Taize!

Mi dwa razy takich propozycji składać nie trzeba... Chciałam pojechać gdziekolwiek, byle daleko, byle przed siebie, a sama nie wiedziałam gdzie dokładnie. Potrzebowałam współtowarzysza i iskierki chęci od kogoś.

Taki był początek całego szaleństwa, którego się podjęłyśmy. Po porównaniu planów wakacyjnych okazało się że wyruszamy w poniedziałek, chwilę później że już w niedzielę, bo mamy transport do Niemiec. Codziennie aktualizowałyśmy nasz postęp w pakowaniu plecaków i pilnowałyśmy się nawzajem żeby niczego nie zapomnieć. Cała reszta potoczyła się bardzo szybko i zadziwiająco łatwo: znalazł się plecak do pożyczenia i śpiwór, kupiłyśmy mapę Polski (choć to nie ona była celem, ale nigdy nie wiadomo gdzie wylądujemy) piorunem powstała lista rzeczy do spakowania, znalazłyśmy rozmówki polsko-francuskie, poinformowałyśmy przerażonych rodziców. Ja zbierałam wszelkie informacje jakie się dało o tym jak się łapie stopa we Francji, jak się funkcjonuje w Taize i jaka pogoda w całej Europie w przyszłym tygodniu. Inga kontaktowała się ze wszystkimi którzy mogli nas przenocować gdzieś po drodze.

Powstały też założenia:
-jedziemy bez pieniędzy (status studencki naturalnie współgra z nim)
-bierzemy jedzenie które ma szanse przetrwać, nie potrzebuje lodówki i możliwie na jak najdłużej starczy
-bierzemy namiot
-mocno omadlamy sprawę, przez to też trip miał charakter rekolekcyjny
-celem jest śniadanie w Paryżu (marzenie Ingi) i Taize (marzenie wspólne)
-mamy 5-7 dni na wszystko


Od podróży każda z nas oczekiwała czegoś trochę innego, ale w jednym byłyśmy zgodne: jedziemy znaleźć siebie.
I równie szybko jak się zdecydowałyśmy nadszedł dzień wyjazdu, ale o tym następnym razem, bo jest tego za dużo na raz :)

Może Ci się także spodobać:

0 komentarze: