#0 O podróżach życia
Z autostopem poznałam się rok temu,
kiedy moja koleżanka pojechała w podróż do Asyżu, właśnie w
ten sposób. Jak tylko usłyszałam o tym, było już po mnie.
Zachwyciłam się: że tak w ogóle można, że ludzie są dobrzy
i że mogą to być rekolekcje. Bardzo chciałam spróbować i marudziłam jej aż do skutku. Okazja nadarzyła się jakiś miesiąc
później kiedy to pojechałyśmy na 5 dni trochę po Polsce, a potem
przez Słowację, Austrię i Czechy. Taka wycieczka objazdowa, ale
nie miałyśmy celu więc i tak byłyśmy zadowolone. Wtedy też zrozumiałam, że droga też może sama w sobie być celem, poznałam swoje granice i zobaczyłam bardzo wyraźnie jak mało potrzeba do przeżycia.
Marzyła mi się podobna podróż i w
tym roku, ale nie mogłam znaleźć współtowarzysza, terminy też
się słabo układały więc powoli rezygnowałam z nadziei na
szaleństwo autostopu.
I właśnie wtedy kiedy najbardziej
tego potrzebowałam, ale też najmniej spodziewałam, trafił się
trip jedyny w swoim rodzaju. Działo się tyle i w taki sposób, że
nie można się tym nie podzielić z innymi, dlatego umieszczam to
tutaj.
To nie historia, nie pamiętnik ani
pocztówka. To moje świadectwo, bo bez Szefa nie postawiłybyśmy
kroku, nie przejechały ni pół kilometra i zgubiły gdzieś w
świecie.
Żeby opisać podróż życia i zrobić
to najlepiej jak potrafię muszę zacząć od samego jej początku-
pomysłu, a więc...
Wtorek. Pisze do mnie Inga
-Bo ja mam jeden spontanicznie zaplanowany pomysł :p i tak sobie pomyślałam o Tobie :D myślałam, aby pojechać na stopa do... Paryża! :D Reflektowałabyś?
-No pewnie, ale jak Francja to i Taize!
Mi dwa razy takich propozycji składać
nie trzeba... Chciałam pojechać gdziekolwiek, byle daleko,
byle przed siebie, a sama nie wiedziałam gdzie dokładnie.
Potrzebowałam współtowarzysza i iskierki chęci od kogoś.
Taki był początek całego szaleństwa,
którego się podjęłyśmy. Po porównaniu planów wakacyjnych
okazało się że wyruszamy w poniedziałek, chwilę później że
już w niedzielę, bo mamy transport do Niemiec. Codziennie
aktualizowałyśmy nasz postęp w pakowaniu plecaków i pilnowałyśmy
się nawzajem żeby niczego nie zapomnieć. Cała reszta potoczyła
się bardzo szybko i zadziwiająco łatwo: znalazł się plecak do
pożyczenia i śpiwór, kupiłyśmy mapę Polski (choć to nie ona
była celem, ale nigdy nie wiadomo gdzie wylądujemy) piorunem
powstała lista rzeczy do spakowania, znalazłyśmy rozmówki
polsko-francuskie, poinformowałyśmy przerażonych rodziców. Ja
zbierałam wszelkie informacje jakie się dało o tym jak się łapie
stopa we Francji, jak się funkcjonuje w Taize i jaka pogoda w całej
Europie w przyszłym tygodniu. Inga kontaktowała się ze wszystkimi
którzy mogli nas przenocować gdzieś po drodze.
Powstały też założenia:
-jedziemy bez pieniędzy (status
studencki naturalnie współgra z nim)
-bierzemy jedzenie które ma szanse
przetrwać, nie potrzebuje lodówki i możliwie na jak najdłużej
starczy
-bierzemy namiot
-mocno omadlamy sprawę, przez to też
trip miał charakter rekolekcyjny
-celem jest śniadanie w Paryżu
(marzenie Ingi) i Taize (marzenie wspólne)
-mamy 5-7 dni na wszystko
Od podróży każda z nas oczekiwała
czegoś trochę innego, ale w jednym byłyśmy zgodne: jedziemy
znaleźć siebie.
I równie szybko jak się zdecydowałyśmy nadszedł dzień wyjazdu, ale o tym następnym razem, bo jest tego za dużo na raz :)
0 komentarze: