#3 Znaleźć dom na końcu świata

9.8.15 Natalia Dżunik 3 Comments

Tournus, ciemna noc, zrywa się Inga:
-Natalia zbieramy się!
-Gdzie?!
-Nie wiem!
-Dlaczego?
-Bo będzie padać
-Inga widzę wszystkie gwiazdy, nie ma ani pół chmury, idź spać!
-No dobra
Epicka prostota tego dialogu rozbraja mnie do dzisiaj. :D Ja bałam się zasnąć, ale spałam jak kamień, za to Inga zasnęła szybko, ale spała niespokojnie i właśnie w ten sposób się to objawiało.

Gdzieś nad ranem dzwoni budzik, mniej więcej równo ze świtem. Protestuję.
-Nie wstanę dopóki mnie słońce nie wygoni ze śpiwora, zimno jest.
Zasypiamy, znowu budzi mnie Inga.
-Natalia, rower na Ciebie leci!
Podnoszę się, przytomność umysłu mam na poziomie dobrego kaca, ale faktycznie! Ścieżką ponad nami jechał francuz i akurat na naszej wysokości potknął się o coś i wpadł w krzaki z rowerem. Nie dość, że przerażony upadkiem to wystraszył się jeszcze bardziej kiedy zobaczył nas. Wstaje i coś do nas mówi, ale zupełnie bezcelowo, nie rozumiemy nic, a i tak z zaskoczenia nie potrafimy dobyć z siebie słowa. Po chwili odjeżdża, wraca godzinę później, znowu nas budzi, szuka coś w krzakach bo zgubił przy upadku. 
Za każdym razem kiedy sobie o tym przypominamy (a nie zawsze są to stosowne momenty) wybuchamy niekontrolowanym śmiechem :D Po drodze słyszałyśmy, że Francuzi na mężów to przereklamowany hit, ale jak wzgardzić takim co sam wpada do łóżka (cóż, że z rowerem)?:)

Ostatnia próba wstania, budzę się i widzę ogromny statek wycieczkowy, ale półprzytomna nie potrafię tego zrozumieć, budzę Ingę:
-Inga! Wyspa płynie!
Płynąca wyspa :)

Jest koło 8, słońce w końcu wstaje, zbieramy się, jemy i idziemy. Ostatnia prosta do Taize!
W Tournus idziemy zwiedzić maleńkie Opactwo, w kościele słyszymy kanony z Taize (jesteśmy tak blisko!), widzimy znane nam z Maciejówki ikony. Siedzimy i wycieramy ukradkiem łzy, zdecydowanie z radości...
Opactwo
Znajoma ikona
Krypty
Inga- jak ślimak :)
Miasteczko budzi się do życia, wszędzie widać Francuzów z długimi bagietkami- niosą świeże bułki na śniadanie:) Jest tak jak w przeuroczych filmach o Francji, wszystko jest małe i takie... francuskie. 
Kolejny kościółek
Francuskie uliczki 
Idziemy na wylotówkę, długa droga przed nami pnie się do góry, mało kto tamtędy jedzie. W końcu zatrzymuje się starszy pan, sam nas pyta:
-Do Taize? Wsiadajcie!
Podwozi nas kawałek. Jesteśmy na bardzo górzystym terenie, który dzielnie poskromili Francuzi budując tam maleńkie wioseczki i urocze zamki wystające z morza lasów. Wysiadamy i dalej idziemy sporo pieszo, wszyscy kierowcy pokazują że są stąd i wjeżdżają na prywatne winnice. Znaki mówią, że do Taize jest tylko 10 km, ale bardzo wątpimy że damy rade dojść, coś jest nie tak. Po drodze głaszczemy pięknego konia, który akurat stoi przy drodze.

Przeurocze zameczki
W końcu zabiera nas młode małżeństwo, nawet nie pytają dokąd jedziemy, nie mówią po angielsku. Dojeżdżamy z nimi na miejsce, na pewno nie doszłybyśmy pieszo, jest ciepło, a droga wije się przez wiele wiosek i jeszcze więcej górek, z naszymi plecakami trasa niewykonalna. Wysiadamy, a nasi kierowcy zawracają (zawieźli nas tu specjalnie?!). Wszystkie wioski które widziałyśmy były zupełnie wyludnione, podczas gdy w Taize trafiamy akurat na modlitwę południową, schodzą się setki ludzi. Modlitwa jest niesamowitym przeżyciem, ogromna przestrzeń kościoła i mnóstwo języków i narodowości, ale co z tego? Wszyscy wiemy, że łączy nas wspólny mianownik, wiemy dla Kogo tu jesteśmy lub Kogo szukamy.

Kolacja, czyli jak niewiele człowiekowi do szczęścia potrzeba
Po modlitwie w zakwaterowaniu pomagają nam chłopaki z Polski, jeden jest nawet z Wrocławia, a drugi kojarzy doskonale Malinę (naszego duszpasterza akademickiego)! Umyte, najedzone, z rozbitym namiotem i schowanymi bezpiecznie plecakami, ruszamy robić zdjęcia i zwiedzać teren, jest piękna pogoda.
Ciężko nam uwierzyć w to, że tam jesteśmy- głęboko we Francji (jeszcze przedwczoraj byłyśmy w Polsce!), mając parę euro i z zaspokojonymi wszelkimi potrzebami.
Kolacja dostarcza nam kolejnych endorfin- w końcu mamy ciepły posiłek, w dodatku przepyszny, choć banalnie prosty!
Bo nam nie uwierzą, że byłyśmy!
Selfie z Taize musi być!


Przepiękne domki w Taize
Resztę dnia spędzamy poznając zaułki Taize. To wyjątkowe miejsce. W sposób zaskakująco naturalny łączy ludzi różnych narodowości, wyznań, gustów, wieku, zwyczajów, temperamentów, przekonań i pewnie wielu innych rzeczy. Co więcej, każdego przybysza rozwija i prowokuje do poznania siebie i Boga, a przede wszystkim docenienia prostoty życia.
Nasze duszpasterstwo ma tutaj swoje korzenie i widać to na każdym kroku, te same lampy i ikony, ten sam klimat... To ogromne zaskoczenie dla nas- być na drugim końcu Europy i czuć się jak w domu!

Po wieczornym nabożeństwie zupełnie wyczerpane kładziemy się spać.

Może Ci się także spodobać:

3 komentarze:

  1. Podziwiam za odwagę i gratuluję dotarcia do wymarzonego celu! :)
    Obserwuję i z niecierpliwością czekam na kolejne posty, bo czyta się je jak dobrą ksiażkę! Świetne :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Natalko, podziwiam Cię <3. Nie wiem czy ja bym się odważyła na taką podróż, a doskonale pamiętasz, że to ja zawsze byłam "szogunem" w gimnazjum :). Zazdroszczę Wam tak pięknej podróży oraz wspomnień :). Natalko, blog jest świetny, cudownie się go czyta - Oby tak dalej!
    Ps. Przeczytałam wszystkie posty :) :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Natala juz miałaś drugą szansę na poznanie męża hahah jaka ta Francja romantyczna :D jak czytam te posty to moka wyobraznia szaleje! Marzę o takiej podróży! :)

    OdpowiedzUsuń