#7 Powiedz, co słuchasz w samochodzie, a powiem Ci kim jesteś…
Kolejny dzień wyprawy zaczyna się dobrze, chociaż plecaki wypakowane mamy ponad swoje siły (a mówiłyśmy że będą za ciężkie od jedzenia!). Naszym punktem startowym jest stacja tuż przed wjazdem na autostradę. Pełne optymizmu łapiemy samochody na rękę (czyli bez tabliczki) zaczynając dzień modlitwą za tych którzy nam się zatrzymają i dziękując za tych którzy wspaniale nas ugościli. Długo nie łapiemy, zatrzymuje się trochę większy samochód na niemieckich rejestracjach, dogadujemy się swobodnie po angielsku, podwiezie nas 50km dalej, ale już na stację na autostradzie, czyli idealnie!
-Często bierze Pan ludzi na stopa?
-Prawie w ogóle, ale jesteście w wieku moich córek, a one też tak kiedyś jeździły, dzisiaj już mają swoje samochody.
W ogóle nie wiem czy wiecie, ale gdybyście
nie były razem to żaden Niemiec by was nie wziął. Bo to nie
wypada żeby mężczyzna jadąc sam zabrał kobietę.
Po tej informacji już nigdy nie będę bała
się jazdy z Niemcami! Ogólnie niewiele wiedziałam o tych ludziach,
a w sobie miałam jakąś podświadomą niechęć do nich, dość
dużą, bo jak tylko mogłam w szkole zrezygnowałam z niemieckiego
żeby uczyć się jakiegokolwiek innego języka (padło na rosyjski,
chociaż nie wiadomo który wróg gorszy…). Dzisiaj tego żałuję,
bo w sumie nie nauczyłam się żadnego z nich na poziomie chociaż
zadawalającym, a niemiecki by się przydał. Podróż przez Niemcy
pozwoliła mi wyrobić zdanie na temat mieszkańców tego kraju
zupełnie odmienne od tego co miałam (i w końcu rzetelne, bo nie
kreowane na podstawie schematów, a doświadczeń ). Dzisiaj nie
pozwolę o nich złego słowa powiedzieć, a dlaczego to się za
chwilę okaże.
Nasza podróż szybko dobiegła końca, a nasz
kierowca ciągle przepraszał nas, że podwiózł tylko 50 km.
Rozumiecie paradoks sytuacji? Zabiera nas, my jesteśmy szczęśliwe, że jedziemy gdziekolwiek dalej, a on przeprasza że
taki krótki dystans, no można i tak…
Wysiadamy, ja wygrzebuję plecaki, podnoszę
głowę i widzę wymierzone we mnie 10 euro.
-Macie, na kawę!
-Nie możemy tego wziąć, to dużo pieniędzy…
-Nie piłyście kawy, a jest rano, weźcie!
Bierzemy, odjeżdża, a my zostajemy w ciężkim
szoku. Jechałyśmy zbyt krótko żeby opowiedzieć o tym, że
jedziemy bez pieniędzy, więc dostałyśmy fundusze tak po prostu,
bo jest rano i każdy chce wypić kawę…
Idziemy na stację, po napój przytomności i
siadamy wcinając drożdżówki. Jesteśmy bardzo zadowolone, bo dzień
zaczyna się pięknie!
Po śniadaniu idziemy na drogę wyjazdową ze
stacji, która jak się okazuje jest ogromna (jest tam nawet Burger
King!). Z takich miejsc bardzo łatwo wyjechać, bo jedzie mnóstwo
osób i ktoś zawsze zabierze. Kierujemy się na Norymbergę, ale
łapiemy „na łapkę”, bo przecież w jednym kierunku wszyscy
stąd wyjeżdżają na autostradę. Wczesna godzina trochę nam nie
sprzyja, bo ruch jest mały, ale nie tracimy optymizmu. Łapiemy dość
długo, więc wykorzystujemy okazję i sporo o sobie opowiadamy, w
sumie nie zauważamy jak czas leci W jednym z zatrzymujących się
aut, siedzi rodzina Nie wiem gdzie chcieli nas tam upchnąć, chyba
na dach ale pytali gdzie jedziemy Okazało się, że nam kompletnie
nie po drodze więc uprzejmie dziękuję i życzę im dobrego dnia Po
czym słyszę
-Piłyśćie?
Może nie znam Niemieckiego wybitnie, ale
jestem pewna że pytanie zrozumiałam, kompletnie nie wiem o co
chodzi
-Słucham?
-No piłyście?
W końcu odzywa się córka kierowcy po
angielsku:
-Piłyście już kawę? Bo jak nie to damy wam pieniądze.
Faktycznie widzę wymierzone we mnie 20 euro
tym razem. Nasze fundusze, to jakieś 12 euro w sumie. Czujemy się
bogate i uważam, że nie na miejscu byłoby zabranie tych pieniędzy.
-Dziękujemy, my już po kawie, mamy pieniądze, dobrego dnia.
Kim są ludzie, którzy tak po prostu chcą nam
dać pieniądze nie potrafimy zrozumieć, ale nigdzie indziej nie
spotkałyśmy się z takimi sytuacjami.
Ze stacji wyjeżdżamy z dwoma młodymi
Niemkami, z których żadna nawet nie duka po angielsku. Nie
najlepszy był to pomysł, bo zawożą nas jakieś 5km dalej i
zostawiają na zatoczce, gdzie mieści się jeden tir, a jedyną
atrakcją (chyba na otarcie łez) jest drewniany stół z ławkami.
Nikt tam nie zajeżdża i aż głupiejemy gdzie łapać stopa. Co one
miały na myśli zawożąc nas tam, do dzisiaj nie rozumiemy, to
przypadek ludzi, którzy może i mają dobre chęci, ale zupełnie
nie rozumieją mechanizmu autostopu i wywożą Cię w najbardziej
niedostępne i nielogiczne miejsce.
Ostatecznie stajemy przy wjeździe (dokładnie
odwrotnie niż zawsze) z ogromnym napisem żeby cokolwiek było widać
Inga wystaje na autostradę i próbuje coś złapać, a ja robię jej
zdjęcie („bo w końcu widać jak łapiemy”), po czym sama chcę
być na zdjęciu więc odwracam się i Bogu dzięki, bo widzę, że
zatrzymał się dla nas samochód z przyczepą. Nie mógł zjechać
na zatoczkę, bo nie wyhamowałby do skrętu, więc stanął na
poboczu autostrady. Krzyczę na Ingę, bo mimo tego, że stoi obok
mnie jest taki hałas z drogi, że słabo się słyszymy. Zabieram
plecak i biegnę ile tylko sił. Kierowca widział, że go nie
widzimy i już nawet szedł w naszą stronę Szybko pakujemy plecaki,
bo nie wolno mu stać tam gdzie się zatrzymał i wsiadamy do auta W
zatoczce stoi jakaś grupa młodych chłopaków i gwiżdże widząc
jak się pakujemy, a kierowca grozi im palcem i wsiada, odjeżdżamy.
Jak dotąd nie powiedziałyśmy ani słowa, bo
nie było czasu Pytam czy mówi po angielsku.
-Angielsku, niemiecku, grecku, francusku i turecku. Bo ja z Turcji jestem.
-Angielski wystarczy- śmieję się i zamieram.
Nie wyglądał zupełnie na Turka… Inga
zasypia, a ja rozmawiam z naszym kierowcą. Jest bardzo miłym i
otwartym człowiekiem. Zna tyle języków, bo ma wielu przyjaciół z
różnych krajów, nawet słyszę komentarz o Polakach:
-Moi przyjaciele z Polski za dużo piją!
-No wie Pan, pijemy tyle, co wszyscy, tylko alkohol mamy mocniejszy…
-Nie, nie zdecydowanie za dużo piją!
Słuchamy Tureckiej muzyki i co chwilę słyszę
komentarz:
-To można usłyszeć na weselach, a ten wykonawca już nie śpiewa, mafia go postrzeliła i ma uszkodzone struny głosowe…
Mówi, że nie lubi Niemiec, wiec pytam, czemu
stąd nie wyjedzie. Z opowieści wynika, że mieszkał w wielu
krajach (żon też miał w sumie 3; nie, nie naraz).
-Tu jest moje miejsce, nie mogę stąd wyjechać. Tak wyszło.
Zajeżdżamy na stację na postój toaletowy,
zostajemy w aucie i czekamy.
Inga wspomina, że nie czuje się dobrze w
takim towarzystwie, ale już nie daleko do celu więc jakoś
dojedziemy. Turek wracając do auta czegoś wypatruje na stacji…
-Szukałem jakiejś tureckiej rejestracji, zawsze się witamy z rodakami, może ktoś by wam zrobił oryginalną herbatę…
Ku naszemu przerażeniu objeżdża stacje i
znajduje tira. Podjeżdża i zaczyna rozmowę:
-Salam malejkum!
…a ja kalkuluję sytuację. Dwóch Turków na
dwie dziewczyny to podejrzanie równe siły, tak przynajmniej byłyśmy
w większości… Słyszę, że pyta, czy tamten nie zabrałby nas do
Pragi, na szczęście okazuje się, że ma długi postój!
Jedziemy dalej. Jak opuszcza mnie przerażenie
jestem w stanie docenić to, że chciał żebyśmy spróbowały
oryginalnej herbaty, mimo wszystko cieszę się, że nikt nam jej nie
chciał zaserwować.
Podróż jest kolejnym policzkiem wymierzonym
moim stereotypom. Gdybym wiedziała z kim wsiadam, nie wsiadłabym,
ale łapanie stopa na środku autostrady sprawia, że narodowość
mało się liczy, a okazuje się, że często obawy są bezpodstawne.
Wysiadamy na ogromnej stacji i decydujemy się
na posiłek Nie jesteśmy głodne, po prostu musimy odciążyć
chociaż trochę plecaki. Siadamy pod budynkiem, tuż obok innych
autostopowiczów, którzy siedzą od razu z tabliczką ”podwieź
nas”. Mają zupełnie inny styl łapania stopa. Ja się im trochę
dziwię, bo czekają aż ktoś specjalnie do nich podejdzie ich
zabrać… Możliwe, że to działa, kto wie.
My idziemy na drogę wyjazdową, zaczyna padać
i ubieramy płaszcze. W sumie to plus, na pewno nas widać, ale nie
bardzo chcą nas ludzie zabierać i mokną nam kciuki, które ledwo
widać spod peleryn. Nadjeżdża auto na Holenderskich rejestracjach.
Łatwo poznać z daleka, bo mają czarne litery na żółtym tle… Z
doświadczenia wiemy, że Holendrzy nawet nie patrzą na
autostopowiczów i są wyjątkowo niechętni do zabierania. Mimo to
wyciągam rękę komentując:
-To NL, na pewno nie weźmie, ale co nam szkodzi…
I właśnie to auto się zatrzymuje. Starsze
małżeństwo mówi, że zabiorą nas do Karlowych Var a stamtąd
łatwo będzie nam się wydostać na Pragę, jedziemy. Mój wujek i
ciocia z Holandii są w podobnym wieku i widzę sporo
charakterystycznych dla Holendrów szczegółów. Przede wszystkim…
jakby czas się zatrzymał, a oni ciągle byli młodzi, są bardzo
wyluzowani. Na podłodze w samochodzie stoją 3 pudełka kaset.
-Jak kupowaliśmy to auto to trzeba było dopłacić za odtwarzacz CD więc mamy kasety. Wybierajcie, co chcecie słuchać?
-Zabije Cię za tych The Doorsów, następnym razem wybieram ja!
-No i ciekawe, co wybierzesz, tam nie było nic spokojnego…
Kończy się kaseta i Inga rzuca się do
wybierania
-Teraz Beatelsów! Są spokojniejsi…
No nie koniecznie zaryzykowałabym mówienie,
że są spokojniejsi, ale niech jej będzie…
Po drodze pytam Ingi czy nie chciałaby
zwiedzić tych Karlowych Var, bo uświadamiam sobie, że nie wiem jak
dostać się do centrum Pragi…
-Miałyśmy zwiedzić Pragę!
-A jak nie zwiedzimy nic, bo nas dziwnie wywiozą?
-Zwiedzimy Pragę, zobaczysz.
Z ciekawszych rzeczy, to na całym dystansie
kierowała kobieta, a jej mąż uparcie sprawdzał nawigację z mapą,
tak jakby tylko czyhał na jej błąd, który coś się nie trafiał…
Oprócz nawigacji i mapy rozłożonej na kolanach miał jeszcze
wydrukowaną drogę z gogli do samego hotelu, w którym mieli
nocować. Kontrola wyższą formą zaufania mówili…
I znów okazuje się, że trafiamy na tych, co
chcą dobrze, a robią fatalnie. Wysadzają nas na stacji w jakimś
dziwnym miejscu. Ani na drodze przy stacji, ani na niej nie ma ni pół
auta.
Nie zastanawiając się po prostu siadamy i ze
smutku zaczynamy jeść. Przyjeżdża jedno auto, ale po chwili
odjeżdża. Po nim drugie, szkoda tracić szansę, biegniemy do
kierowcy. Pytam o wylotówkę, podajemy mapę, żeby pokazał, coś
macha, a po chwili rezygnuje.
-Zawiozę was, wsiadajcie!
Pakujemy się piorunem, to naprawdę cud, że
tam nie utknęłyśmy. Wsiadamy, i słyszymy na cały regulator
czeski metal. Puść mi muzykę w aucie, a powiem Ci, kim jesteś…
Nie jedziemy daleko, wysiadamy w miejscu, z
którego nie ma opcji, wszyscy jadą na Pragę, ale nie ma tam za
dużo aut. Na zatoczce obok nas chodzą kury. Rozważamy nieśmiało
rosół…
Z jednego z aut jak szaleni machają do nas
chłopaki i pokazują tabliczkę”PRAGA”. Okej, podejmujemy
rękawicę wyścigu!
Chwilę później zatrzymuje się auto, a w nim
umundurowany żołnierz. Podajemy mapę i pytamy gdzie jedzie.
Wysiada, mapę rozkłada na przedniej masce samochodu i pokazuje nam
miasto po drodze, do dzisiaj żałuję, że nie zrobiłam mu zdjęcia,
wyglądał jakby planował strategię :D
Jedziemy z nim, opowiada, że jeszcze 3 lata
temu sam jeździł stopem. Teraz jedzie na służbę, jest snajperem.
Na każdego kierowcę po drodze który łamie prawo drze się ile sił
w płucach… Dobrze, że nie jedziemy z nim daleko. Po drodze
widzimy chłopaków, którzy nam machali, teraz to my machamy im.
Wysiadamy. Do Pragi prosta droga, ale aut na
niej niewiele. Niełamiemysię, przecież wciąż wygrywamy wyścig!
Inga łapie, a ja coś pakuję przy plecaku. Zajeżdża żółte
auto, odwracam się…
-Zwariowałaś?! Przecież to taksówka. Idź mu teraz tłumacz, że nie chcesz jechać.
Zmieszana Inga idzie i tłumaczy pomyłkę, po
chwili wraca
-No skąd miałam wiedzieć, nie ma tego takiego na dachu…
Kierowca wbija wsteczny podjeżdża do nas:
-Jak do Pragi to za darmo, wsiadajcie!
-Jak to za darmo?!
-Wracam z kursu na bazę, zabiorę was. Gdzie chcecie jechać?
-Gdzieś do centrum…
-No to na dworzec was podrzucę.
Brzmi pięknie! Ładujemy się do taksówki
rodem z TAXI3. Nasza średnia prędkość to 120km/h, a jedziemy
drogą krajową… I tak uświadamiam sobie: jak masz gdzieś
dojechać, to dojedziesz, nie martw się jak. Bóg ma plan, a Ty po
prostu daj się prowadzić.
Taksówkarz okazuje się być genialnym
człowiekiem. Opowiada o Pradze, mówi, co warto zobaczyć. On po
czesku my po polsku, ale dobrze się dogadujemy. Opowiadamy nasze
przygody i całą podróż. Słysząc, że Inga będzie w Pradze po
raz pierwszy mówi, że zostawi nas na głównej ulicy, tak nam
będzie łatwiej trafić. Pytamy, czy możemy potem mieć z nim
zdjęcie, bo nikt nam nieuwierzy, że jechałyśmy taksówką!
Dojeżdżamy i wysiadamy na ulicy Paryskiej,
jesteśmy w centrum Starego Miasta. Wysiadamy i żegnamy się…
-A zdjęcie?!
-No tak! Zapomniałybyśmy!
0 komentarze: